Ich groby kryje morze

258 tabliczek. Na każdej nazwisko, nazwa statku i data. To symboliczne groby ludzi, którzy na wieczność pozostali w morskiej otchłani.

Na szczecińskim Cmentarzu Centralnym stoi niezwykły pomnik. Poświęcony jest tym marynarzom, rybakom i żeglarzom, którym nie było dane wrócić do najbliższych.


Tabliczka musi wystarczyć

Pomnik, piękny w swej prostocie, przedstawia morskie fale, z których wynurza się maszt zatopionego statku stanowiący element krzyża. Stylizowane nabrzeże z polerem symbolizuje przystań macierzystego portu. Pod nim wmurowane są pojemniki z wodą z akwenów, gdzie zginęli polscy marynarze. Wokół pomnika, na obmurowaniu, umieszczono imienne mosiężne tabliczki. Nad nimi pochylają się rodziny, kładą kwiaty, zapalają znicze.

Marek: styczeń 1990

– Ta tabliczka to taki materialny ślad po moim synu, kapitanie Marku Krasowskim – mówi Janusz Krasowski. – Dopiero po dziesięciu latach od tragedii zdecydowałem się na jej zamontowanie. Cały czas miałem nadzieję, że mój syn wróci. Poszukiwałem statku, jakiejkolwiek wiadomości. Ja ciągle czekam na mojego syna. Nie mogę się pogodzić, że go nie ma. Przecież on miał wtedy tylko 36 lat i tak bardzo kochał morze.

Do tragedii doszło w styczniu 1990 roku. Grecki masowiec Charlie z ładunkiem pszenicy płynął z Kanady do Europy. Był silny sztorm. Statek zatonął. A wraz z nim cała załoga: 27 Filipińczyków i polski kapitan. Grecki armator odmawiał jakichkolwiek informacji, dlatego ojciec na własną rękę szukał wiadomości o statku i synu. Do dziś ma więcej pytań niż odpowiedzi.

Julian: 1996, Tomasz: 1994

Również dopiero po dziesięciu latach na zamieszczenie tabliczki z nazwiskiem syna zdecydowała się Kazimiera Rądkowska. Julian Rądkowski, kucharz okrętowy, w 1996 roku zginął na statku Antofagasta.

– Po prostu zniknął ze statku, gdy ten był na pełnym morzu – mówi matka. – Dziesięć lat żyłam nadzieją

Elektryk Tomasz Świerkowski miał 37 lat, gdy zginął w tragicznej katastrofie, do której doszło w 1994 roku w cieśninie Bosfor, nad którą leży Stambuł. Frachtowiec Shipbroker, na którym pływał elektryk, zderzył się z tankowcem Nassia załadowanym ropą. Oba statki stanęły w płomieniach. Rozpętało się piekło, które pochłonęło 32 ofiary.

– Pojechałem tam natychmiast po katastrofie, dowiedziałem się o fatalnie prowadzonej akcji ratowniczej, wiele ciał nie odnaleziono, w tym mojego brata – opowiada Jacek Świerkowski. – Pomnik poświęcony tym, którzy nie powrócili z morza, stał się jego symboliczną mogiłą.

Czubatka, Cyranka, Nysa

26 tabliczek przypomina o pierwszych morskich katastrofach w powojennej Polsce. W połowie lat 50. w odstępie roku zatonęły dwa lugrotrawlery: Czubatka i Cyranka. Zginęło 26 osób.

Dziesięć lat później 18 ofiar, całą załogę statku, pochłonęło zatonięcie Nysy. Przez dziesięciolecia była to największa katastrofa w polskiej flocie handlowej. Należący do Polskiej Żeglugi Morskiej motorowiec płynął z ładunkiem szyn. Zatonął w sztormie na Morzu Północnym. Rodziny o tragedii dowiedziały się z Radia Wolna Europa. W Polsce zapadła zmowa milczenia i zaprzeczeń. Dr Stanisław Urbański, jeden z inicjatorów budowy pomnika tym, którzy nie powrócili z morza, dobrze to pamięta. Miał wówczas osiemnaście lat. W tamtym rejsie na Nysie był jego ojciec, Jan Urbański.

– Dopiero gdy Wolna Europa podała pełną listę ofiar, armator przyznał, że doszło do katastrofy – mówi Urbański. – Jako przyczynę podano wpłynięcie na minę. Dopiero w trakcie postępowania przed Izbą Morską okazało się, że statek został źle załadowany w szkockim porcie. I najbardziej prawdopodobną przyczyną zatonięcia było przesunięcie ładunku.

Henryk Sikuciński był na Nysie ochmistrzem. Miał to być jego ostatni rejs. Chciał pracować na lądzie, być blisko rodziny. Dwa lata wcześniej, w 1962 roku, w czasie wojskowej defilady w Szczecinie pod czołgiem zginął jego sześcioletni syn, też Henryk.

– Tata obiecywał, że zrobi jeszcze tylko ten rejs i będzie z nami – wspomina córka Maria Pankowska. – Niestety, nie wrócił. Ze statku znaleziono tylko tratwę i koło ratunkowe. Po paru dniach morze wyrzuciło siedem ciał. Wśród nich nie było ciała taty. W zeszłym roku sprawa Nysy odżyła na nowo. Stało się to za sprawą listu odnalezionego w butelce na plaży. Co prawda stało się to prawie 40 lat temu, ale dopiero niedawno trafił w ręce jednej z rodzin. Jest tam nazwa statku Nysa i dramatyczny opis jego ostatnich chwil. List w tym roku zbadał grafolog. Stwierdził, że nie napisał go nikt z załogi Nysy.

Busko i Kudowa Zdrój

Na kilkunastu tabliczkach powtarza się nazwa statku Busko Zdrój. Ten statek w 1985 roku zatonął na Morzu Północnym. Z 25-osobowej załogi uratował się tylko radiooficer. Dwa lata wcześniej na Morzu Śródziemnym, również w sztormie, zatonął podobny statek Kudowa Zdrój. Uratowano jedynie osiem osób. W obu tych katastrofach śmierć poniosły 44 osoby. Dopiero po fali krytyki wycofano z eksploatacji wszystkie tego typu drobnicowce. Cała seria miała wiele wad i problemy ze statecznością.

Kronos, Leros, Heweliusz

W 1989 roku grecki masowiec Kronos tak szybko poszedł na dno w czasie sztormu, że nikt nie zdążył nadać wołania o pomoc. Po statku nie został żaden, nawet najmniejszy ślad. Zginęła cała załoga: 19 Polaków i grecki kapitan.

Osiem lat później równie błyskawicznie zatonął masowiec Leros Strenght. W centrum ratowniczym odebrano wiadomość o przecieku na dziobie, ale rozmowa się urwała. Z 20-osobowej polskiej załogi nikt nie przeżył.

Zatonięcie w 1993 roku promu Jan Heweliusz jest największą katastrofą w historii polskiej floty handlowej. Życie straciło 55 osób. Nie wszystkie ciała odnaleziono. O tej tragedii przypomina 12 tabliczek.

Athenian Venture

Aż na 27 mosiężnych tabliczkach widnieje nazwa Athenian Venture. Tak nazywał się grecki tankowiec, który w kwietniu 1988 roku, załadowany benzyną, płynął z Amsterdamu do Nowego Jorku. Podczas sztormu na Atlantyku przełamał się i zapalił. Zginęła cała 24-osobowa załoga oraz pięć żon członków załogi. Odnaleziono tylko jedno ciało. Osieroconych zostało 43 dzieci, w tym 12 straciło oboje rodziców.

Ta tragedia przyspieszyła realizację idei budowy w Szczecinie pomnika poświęconego tym, którzy stracili życie na morzu, a ono nie oddało ich ciał. Pomysł narodził się rok wcześniej w Szczecińskim Klubie Kapitanów Żeglugi Wielkiej. Komitetowi Budowy Pomnika przewodniczył kpt. ż. w. Andrzej Huza.

– Wybraliśmy lokalizację, ogłosiliśmy konkurs na projekt i rozpoczęliśmy zbiórkę pieniędzy – wspomina. – Była to ogólnopolska akcja. Na promach ustawiono specjalne skarbonki, odbywały się kwesty na cmentarzu, w finansowanie budowy pomnika włączyły się morskie przedsiębiorstwa, załogi i matki chrzestne statków. To był wspaniały akt społecznej solidarności.

Tadeusz: 2007

Pieczę nad pomnikiem cały czas sprawuje Szczeciński Klub Kapitanów Żeglugi Wielkiej. Co roku 1 listopada na Cmentarzu Centralnym kwestują kapitanowie, dołączają do nich mechanicy, studenci Akademii Morskiej i Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Turystycznej.

– Pomnik wykształcił pewną morską tradycję – przypomina kpt. Wiktor Czapp, przewodniczący Szczecińskiego Klubu Kapitanów Żeglugi Wielkiej.

– Tu odbywają się uroczystości rozpoczynające rok akademicki w Akademii Morskiej, Dni Morza i inne święta o charakterze morskim.

Gdy pomnik odsłaniano, było 175 tabliczek. Dziś jest ich 258. Ostatnia pojawiła się w sierpniu tego roku. Jest na niej nazwisko marynarza Tadeusza Balika i nazwa statku Solent, na którym zginął kilka miesięcy wcześniej.

Projekt pomnika opracowali krakowscy plastycy Małgorzata Schubert-Radnicka i Maciej Radnicki. Maszt i metalowa fala są dziełem odlewników ze Szczecińskiej Stoczni Remontowej Gryfia. Pomnik odsłonięto 15 października 1989 roku. Poświęcił go biskup Kazimierz Majdański. A aktu odsłonięcia dokonała Bogusława Mazurowska, wdowa po marynarzu z Athenian Venture, i dwaj chłopcy: Jurek Pasławski, który stracił rodziców na Athenian Venture i Przemek Urbański, którego dziadek zginął na Nysie.

Krystyna Pohl, Głos Szczeciński, 2 XI 2007 r.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Pomniki. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.