Szczeciniacy po latach (1)

W Szczecinie na przełomie czerwca i lipca 2003 r. odbywał się zlot „Mini-Reunion ’68”, skupiający żydowskich emigrantów z tego miasta. W większości byli to ludzie, którzy wyjechali z Polski w latach sześćdziesiątych. Prezentowane wypowiedzi zostały zebrane podczas nagrań na potrzeby radia i telewizji dokonanych przez Małgorzatę Frymus i Grzegorza Fedorowskiego. Zachowano ich pierwotną konstrukcję i formę.

Beba Kamin

Nazywam się Beba Kamin, moje panieńskie nazwisko to Chodik. Mieszkałam w Szczecinie. Dzisiaj przyjechałam z Izraela i jest to moja pierwsza wizyta w Polsce po 37 latach. W Szczecinie skończyłam szkołę podstawową i średnią, zrobiłam maturę. Uczyłam się też w szkole laborantów medycznych przez dwa lata. Skończyłam tę szkołę, nawet zdążyłam rok popracować w zawodzie u profesora Marka Ajznera w szpitalu na Arkońskiej w laboratorium.


Wyjechaliśmy z Polski z rodzicami, z moim bratem i z jego małym dzieckiem. Wyjechaliśmy całą rodziną. Byłam jeszcze wtedy panną.

Szczerze mówiąc, ja to wymyśliłam, żeby wyjechać z Polski. Moi koledzy i przyjaciele opuszczali Polskę, więc ja też chciałam wyjechać. Tylko że ja nie chciałam wyjeżdżać gdziekolwiek. Ani do Ameryki, ani do Australii, tylko do Izraela. Wiedziałam, że tam jest moje miejsce, tam jest moje życie. Wiedziałam, że ja mam tam być. Wyjechałam jako wielka patriotka izraelska. Chciałam tam być, jestem Żydówką i wiedziałam, że należę do tego młodego państwa. W moim wypadku żadne polityczne czynniki nie miały znaczenia. Nikt ze mną na ten temat nie rozmawiał, nawet w domu się o tym nie mówiło. Nasz dom nie był domem religijnym. Wprawdzie obchodziliśmy wszystkie święta, ale to była tylko tradycja. Nawet nie potrafię powiedzieć, skąd miałam takie przekonanie, że powinnam być w Izraelu. Wiedziałam, i już.

Początkowo chciałam jechać do Izraela sama. Wtedy mój ojciec powiedział: „Pamiętaj, musisz mieć zawód”. Moim marzeniem było zostać aktorką, nawet zdawałam egzaminy wstępne do szkoły teatralnej. Oczywiście się nie dostałam, oblałam na ostatnim etapie. Właśnie wtedy zdałam do szkoły laborantek medycznych, bo to był zawód bardzo przydatny w Izraelu. Byłam bardzo pilną uczennicą, dyplom zdałam celująco. Profesor Torbėe powiedział, że z takim dyplomem mogę dostać się na każdy kierunek, jaki tylko zechcę, że dostanę się bez żadnych egzaminów. Jednak kiedy profesor dowiedział się, że zamierzam wyjechać do Izraela, życzył mi szczęśliwej drogi.

Moi rodzice mówili, że do Ameryki mogę jechać sama, ale do Izraela – nie. Gdy wyjeżdżaliśmy, nie byli już bardzo młodzi, mieli po 55 lat. Dla nich było niemal niemożliwe tak wszystko nagle zmieniać. Jak oni to zrobili – nie wiem. Nie znali języka. Znali wprawdzie jidisz, ale posługiwali się nim tylko wtedy, kiedy nie chcieli, byśmy wiedzieli o czym mówią. W domu mówiliśmy po polsku.

Cała rodzina mojej mamy i taty zginęła w czasie wojny. Oboje pochodzili ze Stanisławowa. Kiedy po wojnie tam wrócili, okazało się, że nikt się nie ostał, więc wyjechali do Lwowa. Mama nie mogła w Stanisławowie nawet oddychać, tak ją bolały wspomnienia. We Lwowie mieszkaliśmy do 1956 r. Kiedy dawni polscy obywatele mogli wrócić do ojczyzny – było to za Gomułki – moi rodzice postanowili jechać do Polski. Trafili do Szczecina. Wprawdzie mieszkaliśmy tu tylko 10 lat, były to jednak dla mnie bardzo ważne czasy. Kiedy przyjechałam do Polski, byłam dzieckiem, kiedy wyjeżdżaliśmy do Izraela, byłam już dorosłym człowiekiem. Swoje wykształcenie, ukształtowany charakter zawdzięczam Polsce.
Pojechaliśmy więc do Izraela i nigdy tej decyzji nie żałowałam. Mówiąc szczerze, nie wiem skąd we mnie takie wielkie uczucie do tego maleńkiego państewka. Nigdy nie należałam do żadnej syjonistycznej organizacji, nigdy się tym specjalnie nie zajmowałam. Tylko czułam. I widziałam, że moi koledzy wyjeżdżali. To przecież w Szczecinie przeżywaliśmy swoje przyjaźnie, pierwsze miłości. I nagle wszyscy po kolei wyjeżdżali, nie było ich koło mnie. Wyjeżdżali z rodzicami, zwykle przecież sami o sobie nie decydowali. Być może i ta pustka była też przyczyną mojego wyjazdu.

W 1966 r. w Izraelu było wielkie bezrobocie. Nie można było nigdzie dostać pracy. Zatrudnienie w szpitalu było marzeniem. Ale jakoś otrzymałam zajęcie w Instytucie Weterynaryjnym, a tam laboratoria są takie same jak dla ludzi. Przepracowałam tam łącznie 13 lat. W tym czasie wyszłam za mąż, urodziły nam się trzy dziewczynki. Po narodzinach tej trzeciej nie pracowałam zawodowo przez dwa lata. Po urlopie znalazłam pracę w olbrzymim szpitalu Talaszomer. Samych laborantów jest tam ponad 600 i 1200 łóżek. To jeden z najlepszych szpitali w Izraelu. Jestem dumna, że pracuję w takim miejscu. Kiedy dzieci trochę podrosły, zrobiłam to, co może powinnam zrobić, jak byłam młoda. Zapisałam się na uniwersytet, na biologię. Zrobiłam tytuł i teraz jestem biochemikiem.

Muszę przyznać, że dość długo nie wiedziałam, że w Polsce był Marzec ’68 i nieprzyjemności dla tych, którzy mieli pochodzenie żydowskie. Wyjechaliśmy przed całym tym zamieszaniem. W Polsce, poza tym, że przez trzy tygodnie nie mieliśmy żadnego obywatelstwa, nie zaznaliśmy innych przykrości. Ze Szczecina wyjechaliśmy do Warszawy, tam oddaliśmy nasze obywatelstwo i dopiero po dotarciu do Tel-Awiwu otrzymaliśmy nowe, izraelskie. Początkowo tymczasowe. I tylko to uczucie, że jesteś nikim, że nie masz żadnego obywatelstwa – to trochę bolało. Bardzo bolało.

Wszystkie moje córki wykształciłam, wszystkie pokończyły studia. Starsza skończyła na uniwersytecie w Tel-Awiwie historię sztuki, średnia socjologię i antropologię, teraz studiuje jeszcze management – po polsku to chyba zarządzanie. Trzecia córka kończy w tym roku technologię żywienia, studiuje na Uniwersytecie Jerozolimskim.

Już od dwóch miesięcy strasznie przeżywałam ten wyjazd. W Izraelu co cztery lata odbywają się zjazdy Polaków, ale tu jechałam po raz pierwszy i miałam się spotkać z samymi szczeciniakami. To bardzo ekscytujące. Spotkałam się z moją klasą z liceum. To też niesamowite przeżycie. Mieszkałam przy ulicy Żupańskiego 9. Moja ulica była pełna drzew, kasztanów. Teraz wszystkie są powycinane, posadzono małe drzewka. Za to moja dzielnica wcale się nie zmieniła. I Śródmieście też się niewiele zmieniło, bez trudu rozpoznaję ulubione miejsca – Bramę Portową, Teatr Polski, Współczesny na Wałach. We Współczesnym nawet trochę tańczyłam. Moja nauczycielka od muzyki wzięła mnie do baletu. Pracowałam jakieś trzy, cztery miesiące, za kulisami odrabiałam lekcje. Tańczyłam „Sen nocy letniej”. Na samo wspomnienie ciarki mi po plecach przechodzą…

Szczeciniacy po latach (Relacje uczestników szczecińskiego zjazdu „Mini-Reunion ’68”), oprac. Małgorzata Frymus, [w:] Żydzi szczecińscy. Tradycja i współczesność. Materiały z sesji naukowej, 27 czerwca 2003, pod red. J. Mieczkowskiego, Szczecin 2004.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Pamiętniki, Wspomnienia, Reportaże. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.