Cesarski Szczecin oczyma Austriaka w 1895 roku

Pommersche Volksrundschau, opisując szeroko Dni Cesarskie oraz wielkie manewry i wizytę Franciszka Józefa I w Szczecinie we wrześniu 1895 uzupełniła swoje relacje przedrukiem pewnego artykułu. W artykule tym jedna z austro-węgierskich gazet opisywała Szczecin, cel zagranicznej podróży Najjaśniejszego Pana. Mamy w nim opis i wrażenia z miasta w jego najlepszym w całej historii czasie:

Szczecin widziany z Austrii.

Zawsze jest ciekawym, dowiedzieć się, co inni ludzie o nas myślą. Raz się złościmy, raz cieszymy, zależnie od tego czy ganią, czy chwalą, jednak obojętnymi pozostajemy najrzadziej. W ostatnim czasie jedna z austriackich gazet zamieściła artykuł pisarza L. Paloczy?ego, który każdemu z mieszkańców naszego miasta przypadnie do gustu z powodu sposobu przedstawiania Szczecina za granicą. Pozwalamy sobie poniżej jego część zamieścić:
Stare, kręte zaułki czy ulice! Któż mógłby o dzisiejszej stolicy Pomorza coś takiego powiedzieć? Małe, ciasno stłoczone jądro Szczecina zdaje się kurczyć w porównaniu z wielką całością, z roku na rok, ba, z dnia na dzień, coraz bardziej. Gdzież są czasy, gdy wąską, stromą ulicą Schuhstrasse przechodziłem by Szeroką przybyć do Bramy Berlińskiej i zaraz za nią, w kwadrans niecały drogi od brzegu Odry znaleźć się w miejscu, gdzie, jak to się zwykło mówić, słychać świat? W zygzakach i zadziwiających liniach i formach geometrycznych biegły wówczas jeszcze głębokie fosy forteczne i dusiły ciasno związane miasto i tylko bramami można było wydostać się na swobodną przestrzeń. Tak, znałem Szczecin sprzed dwudziestu pięciu lat. Można spokojnie stwierdzić, że żadne z wielkich miast niemieckich, od Magdeburga do Drezna i od Kolonii po Hamburg, które rozrosły się i wypiękniały po pamiętnym zwycięstwie nad Francją i odnowieniem Cesarstwa nie przeszło w ostatniej ćwierci naszego kończącego się wieku tak radykalnej odmiany, rozrostu i wypięknienia (wyłączywszy naturalnie Berlin, który w tym względzie wszystkie przewyższa) jak ta dawna silna twierdza u ujścia Odry. A „In der Fixigkeit”, jak mawiał Fritz Reuter, który też chętnie się tu zatrzymuje, berlińczycy nie mają tak za bardzo czym nad szczecinianami górować. Z pewnym triumfu błyskiem w oku pytał mnie latem 1877 lokalny patriota, przy czym Szczecin był tylko jego przybraną ojczyzną, czy widziałem już tutejszy Westend. Odpowiedziałem, naturalnie mocno zdziwiony, że nie. Zaraz zaprosił mnie do tramwaju konnego, które zaprowadzono tu w mig na początku lat siedemdziesiątych, i pojechaliśmy wkrótce, spośród dusznej mieszaniny poszarzałych ze starości domów, przez całą Falkenwalder Strasse. Wyobraźcie sobie niemal prosty jak sznur szereg nowej zabudowy, ciągnący się przez pół godziny, zapełniony wyniosłymi pałacami i starą aleją. Wszystkie domy w najbujniejszej zieleni, pośród wypielęgnowanych ogrodów. Wzdłuż całej potężnej ulicy cieniste drzewa, przed każdym prawie domem klomb, a cała ulica niemal stale wznosi się ku Wzgórzom Warszawskim (Höhe des Oder-Plateaus), tak prawie, jak wznoszą się Champs Elysees ku Łukowi Triumfalnemu. Oto obraz najwyższej dumy Nowego Szczecina, tej właśnie Falkenwalder Strasse. Jej północną część, ze względu na wypełniające ją liczne letnie pałace bogatych szczecińskich kupców, nazwano Westendem na podobieństwo przez tego samego założyciela stworzonego, niezmordowanego choć przemyślnego radcy Quistorpa, na zachód od Berlina za Charlottenburgiem, przedmieścia willowego. Jeśli może mieć swoją quistorpową kolonię stolica Rzeszy, czemu nie miałby jej mieć i Szczecin? A wszystko to się stało w mgnieniu oka. Ani jeden dom na tej ulicy nie stał siedem lat wcześniej, przed niemiecko- francuską wojną.
Od jej zakończenia, jak za zaklęciem, cała przestrzeń od Odry aż do romantycznie położonego nad jeziorem Westend-See Cmentarza Niemierzyńskiego i od Pomorzan na południu, po ok. 13 kilometrów na północ leżące Golęcino nad Odrą, z roku na rok zapełniała się nowymi domami, willami, budowlami publicznymi, fabrykami, stoczniami, lokalami rozrywkowymi i tak dalej. Względy osobiste i niekiedy też letnie wyjazdy sprawiły, że przez ostatnie 25 lat nie mniej jak ośmiokrotnie byłem w Szczecinie, i zawsze napełniał minie zdziwieniem ten proces kreacji w ogromnych krokach prącej naprzód, rozkwitającej społeczności, nadającej ton wielu innym.
Dziś Szczecin, wraz ze ściśle z nim związanymi przedmieściami, Grabowem, Drzetowem i Golęcinem liczy „tylko” ok. 180 tys. mieszkańców (przy ostatnim spisie w 1890 sam Szczecin 116 000 a pozostałe trzy razem ok. 30 000) ale biorąc pod uwagę też ? na przykład przy tworzeniu Wielkiego Wiednia wliczano przestrzennie i zabudową oddalone miejscowości ? w pobliżu leżące i sąsiadujące ze sobą wsie: Pomorzany, Gocław, Bolinko i inne, które tworzą tylko kontynuację szczecińskiego morza domów, można spokojnie doliczyć jeszcze sto tysięcy. W Austro ? Węgrzech te liczbe mieszkańców przerastają, poza Wiedniem, tylko Budapeszt i Praga. A pamiętać trzeba tez o tym, że Szczecin wychodząc z ciężkich francuskich czasów (1813) liczył tylko 6000 dusz. Bo także i to niemieckie wielkie miasto ma swoją „Francuską Krzywdę”, i o „ut de Franzosentid” można by tu wiele opowiedzieć. Zostanie wieczną haniebną plamą na sumieniu zwycięskiej zgrai Dzielnego Korsykanina nie tylko to, co pod Davoustem spalili w Hamburgu ( a co jest wszystkim znane), lecz i to, ile zła wyrządzili tutaj, w ciągu gorzkich siedmiu lat przebywania w Szczecinie. Ośmiomilionowa kontrybucja (przy 6000 mieszkańców!), wandalskie spustoszenia najpiękniejszych promenad, przepędzanie ludności na wszystkie strony ? to jeszcze można pojąć. Que voulez-vous? C?est la guerre! Ale że panowie Francuzi tu, jak i wtedy wszędzie, w Gdańsku, w Berlinie i Magdeburgu bez obaw wynosili własność prywatną, także i tu uprowadzając dzieła sztuki nie lękali się przed profanacją zabytkowych świątyń zamienianych na magazyny paszy dla koni ? tego im nikt wybaczyć nie może. Jest publiczna tajemnicą, że napoleońskie wojsko wykorzystywało prastary szczeciński kościół św. Mikołaja jako magazyn siana, który został podpalony 9 grudnia 1811. Dziś po tym architektonicznym skarbie, z wysokimi na ponad 200 stóp wieżami, nie pozostał ślad. To pewnie ogrom nędzy, którą korsykański zdobywca świata wyrządził jego miastu natchnął strofy Christiana Friedricha Scherenberga, płomiennego szczecińskiego poety. Poszły one w świat, głosząc gorącą miłość ojczyzny, grzmiąc przeciw francuskiemu cesarzowi. Nikt dobitniej nie opiewał Waterloo i Abukiru jak on. Nie zaznał szczęścia w swoim długim, długim życiu bard owych wielkich bitew. Ale doczekał stary Scherenberg w podeszłym wieku zadośćuczynienia. Właśnie w Szczecinie swoiste zrządzenie losu dało mu oglądać sceny, które, jeśli kto chce, można nazwać Nemezis zesłaną przez najwyższą moc. Nędzni i obdarci przybyli tu tysiącami Francuzi, wzięci do niewoli po ujęciu ich „Nowego Napoleona” pod Sedanem, w czasie wojny, która nie przyniosła im ani jednego zwycięstwa a tylko upokorzenie i wstyd. Po sześćdziesięciu latach wracali do kazamat pomorskiej twierdzy, w której kiedyś jako zwycięzcy tak wyniośle i okrutnie się panoszyli. W 1870 tędy wędrowali wszyscy francuscy jeńcy do Kołobrzegu, Gdańska, Królewca itd., a nie mniej jak 40 000 pozostało w niewoli w Szczecinie.
Scherenberg nie jest jedynym wybitnym poetą, którego to miasto podarowało niemieckiej literaturze. Choćby jeszcze prawdziwie liberalny znawca sztuki i poeta Kugler, ulubieniec studentów przez swoją pieśń, którą zapisał w Rudelsburgu koło Naumburga nad Saalą w księdze meldunkowej. Dziś we wszystkich miejscowościach Rzeszy śpiewana jest ona przez wesołe studenckie kompanie: „An der Salle hellem Strande stehen Bürger stoltz und kühn”(Nad wysokim Saali brzegiem stoją zamki dumne i śmiałe). Także Robert Prutz urodził się w Szczecinie. I jeszcze jednego znanego syna gości na zawsze Szczecin jako „cichego człowieka” na cmentarzu wojskowym na zachód od Nowego Miasta: „Starego Wrangla”. To też prawdziwe szczecińskie dziecię. Stary wojak, przez ponad dziewięćdziesiąt lat ustawicznie toczył boje – z wrogami swej ojczyzny na polach bitewnych, ale i z niemiecką ortografią.
Nade wszystko jednak ma Szczecin tak dziś jak i z dawien dawna Coś, co czcigodną rezydencję pomorskich książąt, których ród wygasł dopiero w 1637, czyni stale powabną i wartą odwiedzenia: malowniczą okolicę. Odra, najnudniejsza ze wszystkich rzek niemieckich, pod koniec swego dolnego biegu, czyli od Brandenburgii do Pomorza płynie przez okolice odznaczające się wyjątkowym pięknem, które nierzadko wprawia w niemałe zdumienie przybysza z południa. Romantyczny, naprawdę stromy i przez swoją stromość przypominający całkiem góry brzeg zaczyna się już niedaleko od Berlina, we Frankfurcie, który z niemieckiej metropolii można osiągnąć w nie więcej jak godzinę pociągiem pospiesznym. Jeszcze bardziej malownicze stają się brzegi Odry koło Friedenwalde i Oderbergu. Rozkoszny, pagórkowaty krajobraz nieco przesadnie zwany jest tu Marchijską Szwajcarią. I ten, górom podobny, kształt brzegu towarzyszy rzece aż za Szczecin, wiedzie ją przez Schwedt, Gryfino i Garz , obchodzi położone w dole szczecińskie stare miasto i kończy się po lewej pod Golęcinem i Policami. Dalej, wśród wspaniałych rozlewisk, o godzinę rejsu parowcem od Szczecina, rzeka się mocno rozszerza i uchodzi do wzburzonego Zalewu, rodzaju wewnętrznego morza. Po prawej stronie ten pomorski krajobraz górski załamuje się niespodzianie niedaleko od szerokiego, spokojnego jeziora Dąbskiego, powyżej Podjuch i Klęskowa. Często wędrowałem po stokach i wąwozach tego wspaniałego obszaru leśnego ? zwie się go Knieja Bukowa i szczecinianie mają dla niego własny klub turystyczny założony przed kilku laty ? i rozkoszowałem się pięknym widokiem leżącego w mglistej dali, w dole, szeroko rozpostartego ogromnego miasta. Lecz i nierzadko pociągał mnie wesoły gwar licznych wycieczkowiczów codziennie przemierzających „góry” po lewej stronie Odry, koło Golęcina i Gocławia. Czy ktoś, kto choć parę godzin spędził w Szczecinie, mógł nie słyszeć o Julo? Jest to stromo piętrząca się nad brzegiem Odry zalesiona góra, 84 metry nad rzeką, raj tutejszych turystów. Jak utrzymują etymologowie nazwana od pogańskiego starogermańskiego święta Jul, słowa, które w językach skandynawskich do dziś używane jest na określenie Bożego Narodzenia. Czy owa etymologiczna teza ma wystarczające podstawy historyczne, nie chcę sprawdzać. Ale jest faktem: całe Pomorze aż do późnego wieku czternastego zamieszkałe było przez Słowian, konkretnie przez wielki lud Wenedów. Potem został on częściowo wchłonięty, a częściowo zepchnięty na wschód i północny wschód przez napływających z zachodu Germanów. Wiele zostało jednak w starej glebie i tysiące nazw na Pomorzu wykazuje jeszcze i dziś prastare wendyjskie pochodzenie. Roi się tu mianowicie od wsi i miast, których nazwy kończą się na ?in i ?ow, a więc wokół Szczecina: Messenthin, Grabow, Züllchow, Bredow, Warsow, Polchow, Trestin i inne. Samo „Stettin” jest jak wiadomo nazwą wendyjską. Wiele nazw miejscowości kończy się na ?itz i to miejscowości głównych w okolicy stolicy prowincji: Pölitz, Stepenitz, Jasenitz itd. Niektóre słowiańskie nazwy można w tych okolicach spotkać w pierwotnie czystym brzmieniu, nieznacznie tylko zniekształconym, także wśród dużych miast, jak sąsiedzki Stargard, który nieznaczne przesunięcie ze „starograd”(„alte Burg”) zawdzięcza późniejszym germańskim wpływom, podczas gdy leżący bardzo malowniczo nad Odrą na południu Garz, to nic innego jak nasz Gratz ( od grad ? die Burg) w północnoniemieckiej szacie.
Jednakże nie tylko rzeka wycieczkowiczów i miłośników wędrówek która licznie codziennie te zachwycające wzgórza z głęboko wciętymi szumiącymi potoczkami, prastarymi lasami i wspaniałymi widokami przemierza, warta jest uwagi. Na północ, wzdłuż Odry wylewa się także przemysłowe i handlowe życie. Szczecin jest jednym z najznaczniejszych portów królestwa pruskiego i Rzeszy po Hamburgu i Bremie (ruch około półtrzecia milionów ton rocznie). Także przedsiębiorczość rozkwita tu wspaniale. Szczególną uwagę przyciągają kolosalne stocznie. Pozwalają one zaliczyć Szczecin do czołowych ośrodków przemysłu okrętowego świata, takich jak angielskie Glasgow czy Greenock. Od założenia Vulcana minęło już ze czterdzieści lat, choć właściwym początkiem wielkości firmy jest rok 1869, kiedy to Prusy złożyły w tej stoczni pierwsze zamówienie na budowę pancernika, po którym przyszły później inne. Tym pierwszym próbom emancypacji Niemiec spod angielskiej dominacji w dziedzinie budowy wielkich okrętów i transatlantyków towarzyszyły uśmieszki niedowierzania. Jednak sukces przekroczył najśmielsze oczekiwania, tak, że dziś szczeciński „Vulcan” stoi pośród najbardziej znaczących stoczni świata. Nawet pozaeuropejskie kraje i mocarstwa (Chiny, Syjam, Japonia itd.) składają tu od dziesięciolecia zamówienia na pancerniki. Ba, nawet sami Anglicy ? jakże zmieniają się role! ? nie unikają składania tu pojedynczych bardzo dużych zamówień na obiekty pływające. „Vulcan?’jest miastem w mieście: 16 hektarów powierzchni i nie mniej jak 7000 robotników zatrudnionych przy swoich ogromnych warsztatach. Wielkie transatlantyczne parowce, odchodzące z Hamburga i Bremy, prawdziwe pływające mamucie hotele, jak „Książę Bismarck”, „Szprewa”, wspaniała „Augusta Wiktoria” i wiele innych tu właśnie były budowane. Wodowanie wielkiego okrętu parowego jest dla szczecinian wprawdzie nierzadkim, ale mimo to nader chętnie podziwianym widowiskiem, rodzajem ludowego święta, w którym udział bierze stary i młody, duży i mały. Dane mi było w 1882 brać udział w wodowaniu z pochylni „Vulcana”. Był to potężny pancernik „Ting Juen” dla floty chińskiej(…). Cały szczecin był na nogach ? istna wędrówka ludów! Ale nie sposób zapomnieć sceny, gdy czteropiętrowy pancerny kolos bezgłośnie i majestatycznie, pewnym, powolnym ruchem, sunie po gładkiej pochylni i w następnej chwili dumnie i zwycięsko wpada miedzy wzburzone przez siebie fale. Ten widok pozostanie na zawsze w mej pamieci. Dla nas, lądowych szczurów godne odnotowania było także to, że tłum trwał cierpliwie mimo nasilającego się deszczu. Ten, zapewne z respektu przed uroczystą chwilą, tylko na sam moment wodowania roztropnie ustał,a tysięczne hura! wstrzasnęło powietrzem.
A najciekawiej jest w Szczecinie pójść na Bulwar. Tak nazywa się szerokie nabrzeże ciągnące się wzdłuż rzeki aż do północnych krańców miasta. Ruchem statków, rozmaitością ludzi i języków, które wokół się roją, przypomina Hamburg, Liverpool czy Marsylię, choć otwarte morze dość daleko jest od miasta. Co więcej ? Odra w obrębie miasta jest wręcz zadziwiająco wąska, nawet nie w jednej czwartej tak szeroka, jak dajmy na to, Dunaj w Budapeszcie. Ale ile tu życia i ruchu, ścisku i przepychania, posapywania i klekotu, gwizdu i huku wokół! Cała niemal przestrzeń wodna jest zapełniona przez statki o wysokich masztach ze wszystkich krajów i zakątków świata. Ledwie zostaje wąski przesmyk dla ustawicznie krążących małych parowców pasażerskich, utrzymujących łączność z pięknie położonymi miejscowościami na brzegu rzeki na wschód i północ od miasta. Żylaści Anglicy, krępi Szwedzi, śniade oblicza z Hiszpanii i Grecji, barczyści marynarze holenderscy, gadatliwy rosyjski i francuski ludek okrętowy ? wszystko to roi się w malowniczym przemieszaniu.
Gdy hałas stanie się zbyt uciążliwy, podążmy wraz z rzeką przybyłych morzem podróżnych w głąb wielkiego miasta. A i tu naprawdę dość jest rzeczy ciekawych, nowych i przyciągających uwagę. Kto nie widział Szczecina z piętnaście ? dwadzieścia lat, ten rozpoznałby go dziś z trudem. Nie chodzi tu bynajmniej o zmianę charakterystycznego oblicza starego miasta. Tu jak dawniej tronują nad kłębowiskiem domów dwa potężne symbole dawnych, chwalebnych hanzeatyckich czasów: ogromny kościół św. Jakuba (który teraz otrzymał nową, wysoką wieżę) i rozległy dawny zamek książąt pomorskich. Chodzi tu o nowe, nowiutkie miasto które powstało za bramami po zniesieniu twierdzy, a więc po 1873. Ono każdego wprawi w zachwyt i zdumienie. Monumentalne fontanny, pomnik konny cesarza Wilhelma, nowy ratusz, mnóstwo ulic ozdobionych wspaniałymi jak pałace domami, jakimi ledwie Wiedeń, Berlin, Budapeszt czy Paryż poszczycić się mogą, wypielęgnowane promenady, cieniste aleje, eleganckie kawiarnie, wszędzie elektryczne oświetlenie. Według dzisiejszego stanu, bez żadnej wątpliwości, stolica pruskiej prowincji Pomorze należy do najpiękniejszych miast w środkowej Europie. I wreszcie, by dopełnić dzieła, co przyniosły jej ostatnie lata? Jeszcze w tym roku rozległa sieć tramwajów konnych ma być przemieniona w elektryczną. Tym samym Szczecin prześcignie wiele innych, ludniejszych miast jak Wiedeń czy Budapeszt (samego Berlina nie wyłączając). Cudowny, z rozmachem zaplanowany port, który kosztować ma ponad 30 milionów marek, jest już na ukończeniu. Niebawem rozpocznie się budowa nowego dworca kolejowego, jednego z największych na świecie. A do tego jeszcze monumentalne budowle mostowe, wydłużanie nabrzeży, wiele nowych połączeń kolejowych, jak na przykład do Jasienicy, nad Zalew itd.
Jednym słowem: ci, którzy przejeżdżają przez Szczecin nie zatrzymawszy się w nim (a wielu naszych rodaków „von Eis und Trans”, w szczególności jadących do pięknych kąpielisk bałtyckich, Heringsdorfu i Międzyzdrojów, czy dalej do Kopenhagi, Szwecji i Norwegii tak właśnie czyni), odbierają sobie sami wielką przyjemność. Straszny to błąd, któremu tymi wierszami chciałbym zapobiec!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Historia. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.