Pamiętać Szczecin – nagroda I

Ogłaszając nasz konkurs zamyślałem w ten sposób upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – pragnąłem uzyskać więcej informacji historycznych i materiałów dla „sediny.pl”, a także chciałem zaktywizować młodzież do zrobienia czegoś dla naszego miasta i jego ludzi, choćby do zapisania tego, co powoli odchodzi w niepamięć. Muszę przyznać, że nie aż tak wielu młodych ludzi udało mi się namówić do wysiłku nawet tak niewielkiego, jakim jest napisanie czegoś, właściwie w dowolnej formie… Jednak drugi cel został osiągnięty – dzięki wszystkim pracom, które nadesłano na konkurs, poszerzyliśmy swoją wiedzę o Szczecinie, a przede wszystkim wiedzę o Szczecinie „żywym” – o losach jego mieszkańców. Uzyskałem też premię – przedstawiono tu historie, o których tak naprawdę wiedziało dotąd niewielu.

Zastanawiam się, jak wielu ludzi wiedziało dotąd o SOS – Straży Ochrony Szczecina? Czy dzięki nam została odkryta kolejna zapomniana karta z pionierskich dziejów Szczecina? Jeśli nawet nie – to na pewno dużą zasługą Agnieszki Miczkuły (uczennicy Gimnazjum Miejskiego nr 21 w Szczecinie) jest fakt, iż poświęciła swój czas i wysiłek na spisanie bardzo ciekawej relacji pana Bronisława Brzozowskiego, który nie tylko opowiedział o tej nieznanej formacji ochronnej, ale także opisał nam pierwsze szczecińskie „knajpki” i inne lokale gastronomiczne. Przypomniał nam, że „wtedy” ludzie bawili się nie przy muzyce z taśmy i poruszanej palcem płyty, lecz przy „żywej orkiestrze”, nie w pubie czy klubie, lecz w „lokalu, na dancingu”:

„Przez cztery czy pięć lat grałem w „Magnolii” (obecnym „Żaku”, znajdującym się naprzeciw Książnicy Pomorskiej). Knajpka ta była słynna na całym świecie. Przebywali tam tylko marynarze i towarzyszące im dziewczęta.
Tu był także luksusowy, prywatny lokal „Sim”. Parkiet był ze szkła, podświetlany, a za Niemców prawdopodobnie były lustra. Odbywały się tam występy artystyczne. Potem, jak likwidowano prywaciarzy, przydzielono go do „Gastronomii”. „Gastronomia” otworzyła „Bajkę”, do której teraz prznosili się wszyscy z „Magnolii” – to też był luksusowy lokal. Potem „Magnolię” zamknięto. Trwało to w czasie, kiedy do Polski przypływali Finowie. Skończył się węgiel i wraz z nim całe „towarzystwo” zakończyło swoją działalność.

„Kaskada” początkowo nazywała się „PDT” (Państwowy Dom Towarowy). Na dole był dział spożywczy, a na górze meble itp. Potem zrobiono remont i na trzecim piętrze otworzono lokal „Kaskada” – zrobiono loże, postawiono palmy.
Na otwarcie lokalu grałem z siedmioosobowym zespołem. Pracowaliśmy tu około cztery miesiące. Potem piętro niżej otworzono kawiarnię. Od siedemnastej do dwudziestej drugiej graliśmy w kawiarni, a potem, od dwudziestej drugiej do trzeciej w nocy graliśmy na górze (było to około 1951 roku).
Potem przyszedł tu inny zespół, a my przeszliśmy do restauracji „Morskiej”, zwanej później „Stocznia” (dziś jest to „Tiger Pub”).
W następnych latach w „Kaskadzie” otworzono restaurację, która nazywała się „Centralna” (istniała ona do kwietnia 1981 roku, kiedy to cały kompleks spłonął). Grałem także w „Balatonie”.
W mieście funkcjonowały też prywatne knajpki, składające się z dwóch, trzech sal.
Z początku grałem przy Królowej Jadwigi, w takiej małej knajpce, która nazywała się „Jaskółka” (już nie istnieje).
Na ulicy Małkowskiego był „Meteor”, natomiast „Union” (dzisiaj „Gdak”), na rogu ulicy Bogusława i Małkowskiego. Później, w 1957 r. otwarto „Magnolię” – lokal na poziomie. Przy ulicy Bohaterów Getta Warszawskiego, w „Małej Adrii”, też grałem. A po drugiej stronie, gdzie była księgarnia, a dziś jubiler i centrum handlowe, na rogu Alei Wojska Polskiego i Bogusława – była „Patria”. Natomiast na ulicy Krzywoustego, tu gdzie sklep ogrodniczy, była „Fregata”. Na początku lat pięćdziesiątych grałem też w „Żeglarskiej”. To był ładny lokal. Podwórko było oszklone i w środku stały palmy. Z początku ten lokal nazywał się „Polonia”. Potem szyby te pozdejmowali, palmy polikwidowali i zostało się tylko wejście. Później przebudowano go i zrobiono „Unibar”, gdzie ludzie tańczyli (na dzień dzisiejszy jest tam fryzjer).”

Naprawdę warto przeczytać całość, bo ta opowieść jest pełna życia i świetnie oddaje klimat „czasów pionierskich” oraz lat pięćdziesiątych w Szczecinie. Autorce pracy „KAŻDY POCZĄTEK JEST TRUDNY” oraz jej opiekunom – pani Małgorzacie Żytyńskiej i księdzu Tomaszowi Kancelarczykowi (sredecznie przepraszam za przekręcenie nazwiska w innych informacjach) – GORĄCO GRATULUJEMY J J

Wojciech Banaszak

Ten wpis został opublikowany w kategorii Pamiętać Szczecin. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.