Czerwony terror

„Dziękuję opatrzności nie za to, że żyję, tylko za to, że nie urodziłem się Sowietem” – zeznał przełożonym polski milicjant, który w 1945 roku był świadkiem bestialskich mordów Armii Czerwonej dokonywanych na Pomorzu Zachodnim. Skala bandytyzmu i złodziejstwa Sowietów doprowadziła do ruiny to co ocalało i zmuszała do ucieczki tysiące osadników.
Rola Armii Czerwonej na to co działo się w Szczecinie i okolicach od zakończenia wojny w 1945 roku wciąż jest jeszcze niezbyt dostrzegana. Ten tekst to próba przypomnienia, że to właśnie sowieci tak naprawdę rządzili na już naszych ziemiach. W rękach mieli większą część portu, całe Police. To fakty powszechnie znane. Jak jednak ich wszechwładza odbijała się na życiu zwykłych ludzi, szeregowych polskich milicjantów?
Na końcu tekstu zamieszczam kopie oryginalnych dokumentów na temat bandyckich obyczajów Armii Czerwonej w Szczecinie. Zachowałem oryginalną pisownię.
Krasiu


W słynnej książce Corneliusa Ryana „Ostatnia bitwa” mamy przerażający opis tego co robiły w ostatnich dniach II wojny światowej mieszkanki Berlina: szukały najlepszego, najszybszego i najmniej bolesnego sposobu na popełnienie samobójstwa. Z relacji uciekających na zachód mieszkańców Prus Wschodnich, a potem także Pomorza wiedziały, że Armia Czerwona okrutnie mści się za nie mniej okrutne hitlerowskie zbrodnie. Mści się gwałcąc, mordując i niszcząc to co niemieckie.
– Nasze oddziały frontowe są jeszcze zdyscyplinowane, ale ci co idą za nami to bandyci – miał powiedzieć grupie ukrytych w ruinach Berlina Niemców zdobywający miasto żołnierz radziecki.
Dziś ich zachowanie w stosunku do niemieckiej ludności cywilnej można jeszcze jakoś próbować zrozumieć. Przeglądając jednak dokumenty na temat tego jak Armia Czerwona zachowywała się wobec obejmujących tzw. ziemie odzyskane Polaków trudno to co robiła pojąć. Z relacji świadków wyłania się obraz naszych osadników, którzy traktowani byli jak śmiertelni wrogowie, a nasze nowe ziemie jako rezerwuar maszyn, złomu, mebli – wszystkiego co można było wywieść w głąb ZSRR.
Wszystko dewastowali
Zakończenie II wojny światowej i ustalenie granicy na Odrze wcale nie oznaczało, że Armia Czerwona wycofa się z terenu Pomorza Zachodniego, a przynajmniej ograniczy liczbę swoich żołnierzy. Jeszcze w maju 1946 roku, tylko w rejonie Szczecinka, stacjonowało około 30 tysięcy żołnierzy sowieckich. O tym czym się Armia Czerwona na naszych ziemiach zajmowała świadczą grube tomy raportów słane od osadników i pierwszych urzędników do przełożonych.
Grabieże zaczęły się tuż po zakończeniu wojny i przybierały często monstrualne formy. Widać to w raporcie Dyrekcji Kolei w Szczecinie z tymczasową siedzibą w Szczecinku, który trafił do rąk Leonarda Borkowicza, pełnomocnika rządu RP na okręg Pomorze Zachodnie. Kolejarze alarmowali pełnomocnika o najściu dwóch radzieckich oficerów, którzy poinformowali Polaków, że na polecenie swoich władz żołnierze Armii Czerwonej rozbiorą 500 z 635 kilometrów torów kolei wąskotorowej. „Gdy się weźmie pod uwagę dokonaną już rozbiórkę około 1000 km torów normalnotorowych, to pozbawienie terenu jeszcze kolei wąskotorowych spowoduje nieobliczalne jeżeli nie katastrofalne wprost trudności transportowe artykułów pierwszej potrzeby dla wyżywienia ludności w miastach i dla odbudowy kraju” – pisali przerażeni kolejarze do Borkowicza. Rozbiórkę torów w pewnej części udało się powstrzymać. Tysiąc kilometrów szlaków kolejowych zginęło jednak bezpowrotnie.
Tego typu przypadki miało ukrócić, a przynajmniej przyczynić się do usprawniania obiegu informacji, powołanie przy urzędzie wojewody oficera łącznikowego kontaktującymi się na co dzień z Armią Czerwoną. Do takiego właśnie oficera trafiła w maju 1946 roku prośba Zjednoczenia Fabryk Cementu o usunięcia z jej fabryki w Lubnie (koło Międzyzdrojów) oddziału radzieckiego. Żołnierze wszystko dewastowali. Najpierw laboratorium, w którym urządzili wędzarnię ryb. Później, gdy w ruinach nie dało się już ryb przyrządzać zajęli wykorzystywaną przez Polaków łaźnię i umywalnię kompletnie ją niszcząc. I to mimo tego, że w okolicy fabryki pustych budynków nadających się na wędzarnię nie brakowało.
Wyjazd Armii Czerwonej nie oznaczał jednak, że mieniu już nic nie grozi. „Melduję ob. Komendantowi, że w m. Łobez wyprowadzające się wojska radzieckie wyłamują podłogi i ramy okien zostawiając mieszkania nie nadające się do użytku” – alarmował w lipcu 1946 roku swojego przełożonego komendant milicji w Łobzie. Podobnie było w innych miastach. „Opuszczając domy żołnierze Armii Czerwonej dewastują zupełnie domy, zabierają szyby okienne wraz z ramami, drzwi, wyrąbują podłogi na skrzynie, dokonując zupełnego zniszczenia domów. Interwencja skierowana do wojennego komendanta Armii Czerwonej pozostała bez skutku” – meldowali milicjanci ze Stargardu.
Prawdziwą plagą było jednak kłusownictwo. Leonard Borkowicz, który w listopadzie 1947 roku pisał w tej sprawie do delegata rządu RP przy Północnej Grupie Wojsk Radzieckich w Legnicy odnotował, że: „kłusownictwo i samowolny zabór drzewa z lasów państwowych przez żołnierzy radzieckich są na terenie województwa szczecińskiego zjawiskiem powszednim”.
Polscy strażnicy leśni byli bezsilni. Żołnierze przeganiali ich grożąc im bronią lub w najlepszym razie tłumaczyli, że mając karty łowieckie Związku Radzieckiego mogą polować na terenie Polski gdzie im się podoba.
Dziki zachód
Najbardziej przerażające są jednak dokumenty mówiące o morderstwach i napadach na Polaków dokonywanych przez sowieckich żołnierzy. Zorganizowani w kilkunastoosobowe bandy potrafili niczym na dzikim zachodzie napaść na pociąg. Kolejarze byli wstrząśnięci. Tak o napadach na pociągi na trasie Szczecin-Stargard pisał 29 sierpnia 1945 roku do Borkowicza wicedyrektor szczecińskiej kolei inżynier Dziekoński: „Terroryzują podróżnych, grabią ich mienie, a kobiety wyciągają z wagonów i gwałcą je. Podobne fakty mają miejsce na porządku dziennym”.
Prawdziwą plagą były jednak napady na wsie zamieszkiwane już przez Polskich osadników. Najczęściej napady miały bardzo okrutny przebieg. Oto jak wyglądał jeden z nich widziany oczami poszkodowanego. Był nim Ludwig Karbasz ze wsi Nielice. „W dniu 7 września 1945 w nocy przyszło do mnie dwóch Rosjan poczęli dobijać się do mojego domu, gdy nie chciałem im otworzyć, wyważyli drzwi i weszli do mieszkania. Jeden z nich (…) poszedł do mojej żony Marii, która jest w ciąży osiem miesięcy i zgwałcili ją. Ja natomiast nie byłem w stanie udzielić swej żonie pomocy, bo sam byłem trzymany pod karabinem przez jednego Rosjanina. Z mieszkania zabrali mi w dobrym stanie męskie buty, ubranie, sukienkę, damskie buty, szal wełniany, dwie gęsi, osiem kur, cztery stare króliki”.
Te zeznania złożone przed wójtem gminy Koszalin trafiły ponoć do Leonarda Borkowicza. Jaki był tego efekt, czy sprawców znaleziono? Tego nie wiemy. Jest to jednak raczej wątpliwe gdyż kilka dni później ci sami sowieci powtórzyli napad i Ludwiga Karbasza znów pobito (żona była po poprzednim napadzie w szpitalu).
Także w 1945 roku doszło do ataku żołnierzy radzieckich na patrol polskiej milicji. Stało się to w miejscowości Siemyśl. Polski patrol pojechał tam, gdyż dostał informację, że Rosjanie postrzelili tam polskiego gospodarza. Kiedy dotarli na miejsce sowieci w stopniach oficerskich stali z automatami w oknie. Zaczęli strzelać do Polaków. – „Ja ciebie ubiję!” – krzyknął jeden z Rosjan do milicjanta.
Alfred Turski, komendant posterunku w Siemyślu, który miał być „ubity” wspominał później, że przeżył tylko dzięki temu, że magazynek karabinu żołnierza był już pusty. Jego kolega nie miał już takiego szczęścia – zastrzelił go drugi z Rosjan. „Zaszedł Horlę z boku i puścił mu serię z automatu. Zabił go z całą świadomością. Chciał pewno kiedyś zabić Polaka i zabił” – relacjonował później przełożonym Alfred Turski. Najbardziej wstrząsający jest jednak opis tego co w czasie walk zobaczył. „Tu nie trzeba komentarzy. Jeśli oficer gwałci Niemkę (pracującą u polskich gospodarzy – red), jeśli strzela do kobiety i postrzelonej ściąga buty z nóg, to co ma powiedzieć żołnierz prosty. Dziękuję opatrzności nie za to, że żyję, tylko za to, że nie urodziłem się Sowietem”
Do podobnego morderstwa doszło 8 marca 1946 roku w Szczecinie. W mieście, które od roku było Polskie żołnierze radzieccy zastrzelili trzech milicjantów. Do tragedii doszło na skraju parku Żeromskiego, u zbiegu ulic Malczewskiego i Parkowej. Rosjanie kazali się Polakom wylegitymować. Gdy sięgnęli do kieszeni po dokumenty sowieci zaczęli do nich strzelać. Jednego z milicjantów dobili strzałem w głowę. Dwaj inni skonali w szpitalu. Zdążyli jedynie złożyć zeznania.
W dokumentach nie brakuje także opisów morderstw, które dokonane zostały z zupełnie niezrozumiałych powodów. W taki sposób zginął 20 czerwca 1946 roku pod Stargardem 16 letni Władysław Religa. Szedł z kolegami polną drogą, gdy z tyłu nadjechał radziecki czołg. Chłopcy zorientowali się, że chce ich rozjechać. Rzucili się do ucieczki. Czołg tak długo gonił po polu jednego z nastolatków dopóki go nie rozjechał.
Ludzie się bali
Tego typu bandyckie przypadki miały być tępione nie tylko przez milicję, ale również wojska radzieckie. Tak wynikało przynajmniej z umowy podpisanej jeszcze w 1945 roku pomiędzy Rządem Jedności Narodowej a marszałkiem Rokossowskim. Według niej przy każdym urzędzie wojewódzkim w Polsce miał znajdować się wyższy generał Armii Czerwonej posiadający do dyspozycji oddział wojska. W praktyce ludzie bali się zgłaszać oficerom radzieckim, że ich żołnierze są złodziejami, bo często kończyło się to dla skarżącego fatalnie. Tak oto próbę szukania pomocy u oficerów radzieckich opisał jeden z mieszkańców terroryzowanej przez sowieckie bandy wsi pod Choszcznem: „MO nie jest w możności nam pomóc, gdyż grożą i milicji. Ja, Kamiński, kiedy skradli mi rower, udałem się na skargę do komendanta rosyjskiego, ten mnie wsadził do auta, wywiózł 15 km, wyrzucił na polu i jeszcze dostałem pary razy kolbą”.
Nawet zatrzymanie sowieckich przestępców nie oznaczało zakończenia chociaż jednej ze spraw. Dochodziło do tego, że inni żołnierze radzieccy próbowali nie raz odbić aresztowanych kolegów. W nocy z 15 na 16 września doszło do tego w Szczecinie. Sowieci napadli z bronią na areszt. Strażnicy ostrzelali się i zdołali odeprzeć atak. Zabili przy tym jednego z atakujących, a drugiego ciężko ranili.
Oficerowie radzieccy patrzyli tymczasem na tego typu poczynania swoich podwładnych przez palce. Owszem, działały ekipy NKWD, które rozbijały wymykające się spod kontroli bandy żołnierzy sowieckich, jednak o jakimś przychylnym spojrzeniu na problem nie było mowy. Wręcz przeciwnie. Raporty i reakcje ludzi na to co wyrabiają żołnierze Armii Czerwonej traktowane były jako niezrozumiały atak na sojusznika. Znakomicie ilustruje to wystąpienie z
22 październik 1946. przedstawiciela rady wojennej północnej grupy wojsk przy wojewodzie szczecińskim ppłk gwardii Zybcewa do szczecińskiego wojewody. „W ostatnich czasach stały się coraz częstsze wypadki wystąpień prowokacyjnych ze strony miejscowych organów Milicji Obywatelskiej miasta Szczecina, skierowanych przeciwko osobom wojskowym Armii Czerwonej” – napisał Zybcew.
Spalona ziemia
To bezkarne panoszenie się Armii Czerwonej po naszych ziemiach trwało mniej więcej do 1948 roku. Później sytuacja uległa stopniowej poprawie. Nie zmieniło się jedno: to co Armia Czerwona opuszczała zamieniała w jedną wielką ruinę. O tym, że znane z cytowanych wyżej opisów demolowanie pomieszczeń i domów było się zdaje jakąś sowiecką tradycją, świadczy chyba to co zobaczyliśmy na początku lat 90. Opuszczane przez ostatnich sowieckich żołnierzy bazy w większości do dziś są ruinami.
Andrzej Kraśnicki jr

DOKUMENTY
1945 wrzesień 17, Szczecin. Meldunek szefa Wydziału Śledczego Komendy MO w Szczecinie w sprawie napadu żołnierzy sowieckich na więzienie śledcze w Szczecinie

W nocy z dnia 15 bm. na 16 bm. około godz. 12 uzbrojeni żołnierze sowieccy usiłowali rozbroić strażników więziennych przy więzieniu śledczym w Szczecinie i wypuścić na wolność znajdujących się tam 2-ch wojskowych sowieckich. Straż Więzienna przy użyciu broni odparła atak, przyczym 1 żołnierz sowiecki został zabity, a 1 ciężko ranny. Dochodzenie w tej sprawie prowadzi Komenda Wojenna III Rejonu
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
1946 czerwiec 22, Gumieńce. Pismo Komisariatu Dzielnicowego Szczecin-Gumieńce skierowane do płk. Janowskiego komendanta wojskowo-wojennego m. Szczecina w sprawie zachowania się żołnierzy Armii Czerwonej stacjonującej w koszarach przy ul. Ku Słońcu w Szczecinie

W związku z zakwaterowaniem się świeżo w Gumieńcach przy ul. Ku Słońcu w koszarach wojsk radzieckich (jak nas poinformowano Batalionu Karnego) Komendę Wojenną m. Szczecina zawiadamiamy, że szeregowi żołnierze kwaterujących jednostek często opuszczających jak w dzień tak i w nocy swoje koszary z bronią i bez powodują popłoch, strach i zniechęcenie w mieszkalnej dzielnicy Gumieńce przez dobijanie się do szczególnie nocami przy wybijaniu okien i wyrąbywaniu drzwi do domów zamieszkałych prywatnie przez Polaków i Niemców, czego wypadki od pierwszego dnia zakwaterowania są licznymi i notorycznymi (nie zanotowano jeszcze żadnej nocy bez włamań i napadów) (w paru wypadkach przytrzymań stwierdzono autentyczność pochodzenia umundurowanych z Batalionu Karnego). Nawiązując zatem do konieczności utrzymania spokoju i porządku publicznego na terenie miasta Gumieńce prosimy o możliwe spowodowanie przez Komendę Wojenną (zakazania), aby jeśli nie już w dzień, to w żadnym wypadku w nocą żołnierze pochodzący z wymienionej jednostki nie wałęsali się po ulicach miasta bezcelowo, z okazją nadużywania z bronią i siłą swego munduru, co nie powinno licować z honorem i powagą żołnierza Armii Czerwonej.
Z szacunkiem dla Kom. Wojennego m. Szczecina
Komisariat Dzielnicowy Gumieńce
(podpis nieczytelny)
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
1946 wrzesień 20, Szczecin. Meldunek Komendanta MO w Szczecinie w sprawie napadu rabunkowego dokonanego przez 2 żołnierzy radzieckich

W dniu 19.9.1946 r. o godz. 18-tej 30, przy ul. Bolesława Krzywoustego 25 do sklepu kupca Potrebicza, weszło dwóch żołnierzy radzieckich zapytując się Potrebicza, czy jest właścicielem sklepu, gdy otrzymali odpowiedź potwierdzającą, jeden z żołnierzy wyjął pistolet żądając wydania pieniędzy. W tym czasie Potrebicz wyskoczył ze sklepu na ulicę, alarmując Milicję, w biegu na druga stronę ulicy żołnierz sowiecki oddał pięć strzałów raniąc Potrebicza w nogę. Sprawcy po dokonaniu czynu zbiegli w kierunku al. Bohaterów Warszawy, ukrywając się w zburzonych domach.
W kilka minut po wypadku przybyła Milicja Obywatelska, która zarządziła za zabiegami pościg. W czasie pościgu Sowieci stawiali pozycję obronną nie pozwalając się ująć oddając kilkakrotnie serię strzałów z automatu i z pistoletu. Po trzygodzinnym pościgu zostali ujęci i osadzeni w areszcie tut. Komendy MO.
Dalsze dochodzenie prowadzi się.
Komendant M.O. w m. Szczecina
(podpis nieczytelny)
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
1947 marzec 25, Szczecin. Meldunek Wydziały Służby Śledczej Komendy MO w Szczecinie przesłany do Komendy Wojewódzkiej MO w Szczecinie dotyczący próby włamania przez żołnierzy sowieckich.

Melduję, że w dniu 25 III 47 r. o godz. 23.45 do garaży Urzędu Komunikacji Wojewódzkiej mieszczącej się przy Al. Piastów 20. usiłowali włamać się dwaj NN osobnicy w mundurach sowieckich.
Na interwencję kierownika ww. garaży ob. Szarkowskiego, osobnicy zaczęli się odgrażać, rzucając jednocześnie granat zaczepny na podwórko domu. Granat został przez ob. Szarkowskiego odrzucony z powrotem na ulicę, gdzie wybuchł. Osobnicy zbiegli, jednego z nich on. Szarkowski zna i wie gdzie pracuje. Jest on w randze kapitana.
Komendant M.MO. m. Szczecina, Kowalski kpt.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Historia. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.