„Należało odsłonić jedyny w swoim rodzaju widok z placu Żołnierza na wzgórze, Odrę i port, nie dopuszczając do odbudowy ruin starego, przeszło stuletniego teatru, zasłaniającego daleką perspektywę” – zapisał w 1947 roku swoim notatniku prezydent Piotr Zaremba. Przyszłość Teatru Miejskiego wydawała się jasna – zostanie rozebrany. Stało się to jednak dopiero w roku 1954 kiedy Zaremba nie był już prezydentem. Dlaczego dopiero wtedy? Czy do tego czasu były próby odbudowy?
Jak po wojnie wyglądał szczeciński Teatr Miejski można zobaczyć w galerii. Jest oczywiste, że gmach nadawał się do odbudowy jako jeden z nielicznych w tej części miasta.
Widok na Odrę
Aż do 1947 roku nie było jasne co się stanie z reprezentacyjnym obiektem. Władze miasta z prezydentem Piotrem Zarembą miały poważniejsze problemy na głowie. Jednak już w 1947 roku było już więcej czasu na snucie wizji przyszłego Szczecina. I to wówczas prezydent Zaremba zapisał w swoich notatkach myśl, która była dla teatru pierwszym wyrokiem śmierci: „Należało odsłonić jedyny w swoim rodzaju widok z placu Żołnierza na wzgórze, Odrę i port, nie dopuszczając do odbudowy ruin starego, przeszło stuletniego teatru, zasłaniającego daleką perspektywę”. Wtedy pojawiły się też pierwsze artykuły w szczecińskiej prasie dotyczące tego co zrobić z potężnym gmachem. „Kurier Szczeciński” w lipcu 1947 roku pisał w tonie odpowiadającym wizjom Zaremby: „…gmach ten, wyjątkowo brzydki, szpeci zabytkowy charakter miasta”. Ta zdumiewająca dziś myśl uzupełniona została o informację, że odbudowa teatru jest po prostu nieopłacalna.
Formalnej decyzji o rozbiórce jednak nie było. W 1948 roku pojawiły się za to informacje o adaptowaniu na nową siedzibę miejskiego teatru obecnego gmachu Pekao S.A. na placu Żołnierza (dawniej KW PZPR, a jeszcze dawniej Sparkasse). Sala teatralna miała się znajdować w przebudowanej sali operacyjnej banku. Planowano dobudowanie balkonów, rozbudowanie sceny od strony podwórza. Nie wiadomo kto wpadł na ten pomysł ale o dziwo Miejska Rada Narodowa zachwyciła się nim, podjęła odpowiednią uchwałę zgadzając się na wydanie 30 milionów złotych na taką inwestycję. Inwestycję, która od początku miała być tylko prowizorką! Projektanci przyznawali bowiem, że sala przewidziana na 900 miejsc mogła w przyszłości okazać się zbyt mała. Szczecińskie gazety zgodnie obśmiały taką wizję miejskiego teatru i uchwała MRN nie została zrealizowana.
Odbudowa i rozbudowa
Tymczasem znalazł się ktoś kto chciał ratować niszczejący teatr. Był to inżynier Jerzy Kędzierski, wicedyrektor Szczecińskiej Dyrekcji Odbudowy. Inżynier, wbrew wizjom Zaremby, przygotował projekt odbudowy obiektu. Chciał poddać go przy tym kilku przeróbkom. Zmienić miał się cały front gmachu co oznaczało m.in. wyburzenie charakterystycznych wieżyczek. W środku przewidziano nowocześnie skonstruowaną scenę, a na tyłach budynku posadowioną na tarasie kawiarnię z widokiem w kierunku rzeki. Cała ta przebudowa miała nie tylko unowocześnić ale jednocześnie powiększyć teatr, w którym mogło by w efekcie zasiąść prawie 1500 widzów. Tylu miejsc nie miał żaden teatr w Polsce.
Plany nie weszły w fazę realizacji chociaż rozpoczęły się prace zabezpieczające budynek przed dalszymi zniszczeniami (m.in. otoczono go parkanem). W maju odgruzowana była większa część gmachu. W gazetach znalazły się opisy prac wykonywanych wewnątrz („aparat tlenowy wąskim językiem ognia odcina wiązania żelbetonowego, zniszczonego stropu”). Zapowiadano, że jeszcze w 1949 roku gmach będzie w stanie surowym, a ostateczne oddanie gmachu artystom nastąpi w 1950, a najpóźniej w 1951 roku.
I kto wie czy tak by się nie stało gdy nie opór Piotra Zaremby, który w swoich notatkach kilka razy wspomniał z irytacją o tych, których kusi odbudowa teatru i wciśnięcia tej instytucji w „stare, zdemolowane i ciasne ramy”. Szczecińska Dyrekcja Obudowy bez zgody Zaremby do tak dużej inwestycji przystąpić nie mogła. Co ciekawe inżynier Kędzierski, jakby wbrew woli swoje szefa, w dalszym ciągu prowadził jednak prace przygotowujące obiekt do odbudowy.
Teatr w parku?
Mamy połowę roku 1950. Ze stanowiska prezydenta, na skutek zmian ustrojowych odchodzi Piotr Zaremba. Tyle tylko, że zaczynają się czasy, w których nie liczą się już placówki kulturalne ale dymiące kominy. Prace w teatrze zostały wstrzymane, a zaniepokojonym tym czytelnikom gazety wyjaśniły, że zostaną wznowione w 1951 roku i ukończone w ramach planu szcześcioletniego. Tyle, że już w listopadzie 1950 roku doszło w Szczecinie do spotkanie, które skończyło się dla teatru „orzeczeniem” drugiego już wyroku śmierci. Szacowne gremium w składzie: Dyrekcja Muzeów i Ochrony Zabytków, Generalna Dyrekcja Teatrów, Oper i Filharmonii, prezydium Miejskiej Rady Narodowej, przedstawiciele Wojewódzkiej Rady Narodowej i Wojewódzkiej Komisji Planowania Przestrzennego stwierdziło, że projekt odbudowy, po cichu rozpoczętej już przez inżyniera Jerzego Kędzierskiego jest „zbyt monumentalny”. Zebrani uznali, że gmach nie wpisałby się w architekturę Starego Miasta, powtórzono też argument Zaremby o odsłonięciu widoku na Odrę i port. To wówczas padła propozycja budowy teatru w zupełnie innym miejscu. Wybrano trzy propozycje.
– rejon u zbiegu placu Żołnierza, al. Jedności Narodowej i obecnej alei Wyzwolenia (mniej więcej tam gdzie jest wieżowiec ze sklepem z ciuchami i kamienica ze sklepem Oient).
– najwyższy punkt w parku Żerowskiego (chociaż trudno mi powiedzieć o jakie miejsce dokładnie chodzi)
– plac gdzie dziś stoi Pazim i Galaxy
Dwie pierwsze propozycje szybko odrzucono, trzecia przypadła zebranym do gustu. I tak oto 13 stycznia 1951 roku czytelnicy „Kuriera Szczecińskiego” zobaczyli duży tytuł, który brzmiał: „Nie w ciasnocie Starego Miasta, ale w zespole nowych ulic i placów wyrośnie Teatr Wielki i Filharmonia”.
To była oczywiście mrzonka. Podobnie jak i reszta planu dla tej części miasta, który przewidywał przemianę odcinka od obecnego placu Rodła do placu Żołnierza w aleję defilad z pomnikami przodowników pracy i trybuną dla towarzyszy puszących się na niej podczas pochodów i parad. Aleja miała prowadzić wprost na wspomniany już plac z teatrem, filharmonią, a nawet halą widowiskową. Owe szalone wizje, typowe dla stalinowskich czasów, spowodowały jednak, że nikt już nie zawracał sobie głowy niepotrzebnym w tej sytuacji gmachem koło Bramy Królewskiej. Rozpoczęła się jego agonia.
Będzie sterczał i przeszkadzał
W styczniu 1952 roku „Głos Szczeciński” zagrzmiał, że z niszczejącym i opuszczonym teatrem i jego otoczeniem trzeba w końcu coś zrobić gdyż „tędy wiedzie szlak wszystkich wycieczek po Szczecinie”.
W tamtych mrocznych czasach jeśli już gazeta pozwalała sobie na takie teksty oznaczało to tyle, że towarzysze rządzący miastem nie mają nic przeciwko wyburzeniu i jest to tylko kwestią czasu. Teksty miały tylko pokazać, że odbudowy obiektu społeczeństwo Szczecina nie chce, a jego stanem obecnym jest zawstydzone. Co naprawdę sądzili o tym Szczecinianie? Trudno powiedzieć, niewielu mieszkańców pamięta co się wtedy działo. Ja trafiłem tylko na jedną osobę, która dokładnie śledziła co działo się z teatrem. To pan Tadeusz Strzelczyk, długoletni pracownik (wciąż czynny zawodowo) Urzędu Wojewódzkiego i twórca jego kroniki. Pan Tadeusz właśnie z kronikarską zaciętością zbierał w latach 50. artykuły z gazet na temat teatru. Miał wtedy jeszcze nadzieję, że obiekt zostanie jednak odbudowany.
Kampania „antyteatralna”, która rozpoczęła się w styczniu nie dawała jednak zbyt wielkich szans obiektowi. W maju 1952 dziennikarze znów pisali o ruinach starego teatru, które „nie tylko szpecą ale i zagrażają bezpieczeństwu publicznemu!”. Co ciekawe nic się jednak nie wydarzyło. Prasa nie pisała czemu ale ponoć rozbuchana już wówczas biurokracja utrudniała szybkie podjęcie konkretnych decyzji. I tak było do końca roku. W styczniu 1953 znów jednak pojawiły się tytuły w rodzaju „Kto wreszcie rozbierze teatr-widmo?” Argumentowano przy tym, że cegła z roku na rok traci na wartości, a przecież pilnie potrzebuje jej warszawska MDM. W lutym wydawało się, że jest już po teatrze. Jak informowały gazety prezydium Miejskiej Rady Narodowej postanowiło obiekt w końcu rozebrać. „W ten sposób pl. Żołnierza Polskiego uzyska piękną panoramę na Odrę, port oraz Zamek Piastowski” – piano z zachwytem.
Zaraz potem okazało się jednak, że od podjęcia decyzji do wykonania droga jest najwyraźniej daleka. Z maja 1953 zachował się taki oto niesamowicie długi tytuł: „Mrozy już dawno puściły, a zamrożony teatr-widmo nadal zasłania widok na Stare Miasto. Kiedy wreszcie MPR przystąpi do rozbiórki?” (MPR to Miejskie Przedsiębiorstwo Rozbiórkowe). Cały zaś tekst kończył się złośliwym komentarzem „A teatr będzie nadal stał i szpecił. Będzie sterczał i przeszkadzał. Będzie zasłaniał!”.
Kiedy w końcu rozbiórka się rozpoczęła, nie wiem. Jednak dopiero w grudniu 1954 roku gazety doniosły o tym, że „znikają ostatnie cegły i gruz” oraz, że „odsłania się w myśl pięknych planów urbanistycznych perspektywa na Odrę”.
A widoku nie ma
Tak skończyła się historia wybudowanego w połowie XIX wieku teatru. Co powstało zamiast niego? Nic co mogło by być po pierwsze jedną z wizytówek Szczecina, a po drugie było teatrem z prawdziwego zdarzenia (a nie instytucją wepchniętą w przypadkowe mury jak na przykład Teatr Współczesny).
Wyśmiać można też koronny argument przeciwników teatru, którzy w ślad za Zarembą powtarzali tekst o konieczności odsłonięcia widoku na Odrę i port. Stańmy w miejscu, gdzie był teatr. Nawet gdyby wyrzucić z „kadru” estakady Trasy Zamkowej w porcie zauważylibyśmy co najwyżej zamglone szczyty dźwigów i wąski pasek rzeki. Jeśli już ktoś chciałby szukać dobrego widoku na port to na pewno nie w tym miejscu.
I na koniec coś zupełnie przewrotnego. Wyburzenie teatru i odsłonięcie „widoku” na rzekę to wcale nie pomysł Zaremby. Ani innego Polaka. Taki plan miał ostatni niemiecki architekt Szczecina Hans Bernhard Reichow. Nieszczęście polegało na tym, że swoje niekiedy nazbyt pompatyczne wizje przelał na papier. A po wojnie książka z tymi planami wpadła w ręce inżyniera Zaremby. Ale to już inna historia.
Andrzej Kraśnicki jr (Krasiu)