Postautor: hehenio » 18 wrz 2005, o 08:20
Józef Kisielewski. Ziemia gromadzi prochy.
Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1939.
Reprint Instytut Wydawniczy Pax Warszawa 1990
Coś w rodzaju "Na tropach Smętka" Wańkowicza, ale pisane z pozycji endeckich i umiejscowione na Pomorzu i Kaszubach - reportaż z rodzinnej podróży po Rzeszy w lecie 1938. Bardzo ciekawe obserwacje obyczajowe, dużo dydaktyzmu historycznego.
Parę cytatów:
Gdy się dojeżdża do Szczecina po przebyciu bardzo pięknie pofalowanego krajobrazu - zastępuje drogę rozkopane, rozgrzebane oraz pachnące cementem i wapnem nowe przedmieście. Nie jest to widok specjalnie szczeciński. Budują się całe Niemcy, powszechnie i gorączkowo. Nie było miasta na całej drodze, w którym by nie budowano. Ten pęd budowlany idzie w dwóch kierunkach: ku monumentowi i ku przeciętności. Hitlerowskie Niemcy stawiają obecnie albo olbrzymie, gigantyczne budowle, w które Trzecia Rzesza kształtem stałym chce zakląć i upamiętnić swój rozmach przeobrażeń, albo małe budowle, wynikające z aktualnej potrzeby.
Ze wszystkich sztuk pięknych w Niemczech współczesnych rozwija się naprawdę wartościowo tylko architektura. Poczucie prze?żywania zdarzeń o przełomowej wielkości zbiegło się tak jakoś szczęśliwie ze zmianami w zbiorowym odczuwaniu piękna. Gust niemiecki był dotychczas bardzo zły i służył za odstraszający przykład; obecnie
Wyraźnie się poprawia. Przynajmniej w architekturze. (...)Ale obok gigantycznego krzewi się w najlepsze budownictwo małe. Powiedzmy, robotnicze, bo z myślą o robotnikach tworzone. Gdy się dojeżdża do .któregokolwiek miasta niemieckiego, wybiegają naprzeciw całe dzielnice małych, jednopiętrowych domków, na których świeżość barw i tynku wskazuje, że nie przekraczają lat pięciu istnienia. Wszystko powstało po rewolucji, po dojściu do władzy narodowego socjalizmu i jest świadectwem tej prawdy, że twierdzenia o ludowym charakterze ruchu hitlerowskiego mają sporo podstaw słuszności. O człowieka pracy, o drobnego pracownika dba się tu istotnie. Raczej odbiera się więcej posiadającym, raczej idzie się ku zrównaniu dochodów, aniżeli miałoby się nie dbać o maluczkich. Jeśli mimo to, mimo tych wysiłków istnieją jeszcze spore ogniska niezadowolenia, istnieje jeszcze bezrobocie, albo stan, który jest bardzo do bezrobocia zbliżony - wskazuje to, że u kierowników dzisiejszych. Niemiec w pewnej chwili przeważyły nad dbałością o realizowanie wykreślonego programu - chęci zgoła inne, pełne namiętności i ryzyka.
Taka dzielnica mieszkań robotniczych buduje się w Szczecinie.
Na miarę kolosalną. Setki i tysiące jednopiętrowych domków ustawionych w równych, pedantycznych rzędach, jak szeregi wojskowe. Trzy, cztery, pięć tysięcy budynków posiada ten sam kształt, rozplanowanie, taki sam ogródek, płot, furtkę, takie same barwy okiennic i wystawek!... Nie, w tym ostatnim szczególe są nareszcie różnice. Ale różnice drobne, skąpe. Zmiany w farbie są tylko dwie: ciemno- i jasnozielona, ciemnobrązowa i jasnobrązowa. Odcienie stosuje się na przemian: jeden dom taki, drugi taki. Przekładaniec, kratka.
Ale poza tym wszystko jednakowe. Każdy dom składa się z dwóch mieszkań dwu- lub trzypokojowych. Otrzymać takie mieszkanie można łatwo i po stosunkowo niewielkiej cenie. Dojazd do przedmieść robotniczych usprawniony został znakomicie, tak że robotnik, otrzymując mieszkanie, kawałek ogródka i łatwą komunikację z miejscem swej pracy, ma wszystkie powody do zadowolenia. A jeśli mimo wszystko nie jest przecież zadowolony, niezadowolenie płynie na pewno nie z faktu jednostajności tego robotniczego przedmieścia. Ale na turystę, który patrzy ku szeregom jednakowych domów z daleka, widok taki sprawia wrażenie przygnębiające. Rodzi się myśl, że twórca tej robotniczej dzielnicy musiał kształcić się w atmosferze koszar.
Tym przedmieściem wjeżdża się do miasta, które ma już inny charakter. Szczecin jest miastem ładnym. Przymiotnik "ładny" znajduje się tu na właściwym miejscu. Podobnie zresztą, jak w odniesieniu do większości miast niemieckich, które poza partiami starych dzielnic są do siebie w typie i charakterze nużąco podobne. Taki właśnie jest Szczecin. Aż podziw bierze, skąd miasto, które wyjątkowo wiele przeżyło w historii, które było i bogatym emporium słowiańskim, i stolicą polskiego Pomorza Zachodniego, i siedzibą książąt pomorskich, i ośrodkiem długiego panowania Szwedów na tych brzegach, i wreszcie ważnym miastem wschodnich Niemiec, a zawsze wielkim, szczególnie bogato przez naturę wyposażonym portem - tak niewiele zachowało pamiątek historycznych i jest właśnie przeciętnym miastem niemieckim, które można wziąć jako przykład i wzór.(...)
Zatrzymujemy się w Szczecinie i pierwszy dzień poświęcamy niemal zupełnie na wypoczynek. Droga, którą jedziemy, nie jest łatwa. Za nami wielkie tereny historyczne, wspomnienia państw słowiańskich na Bałtyku, przed nami dalsze etapy tego różańca wspomnień. Konieczne jest wytchnienie, odpoczynek i obniżenie poziomu wrażeń. Nie sposób wypić tego ekstraktu wielkiej poezji wspomnień i smutnej prawdy rzeczywistości jednym tchem. Więc poświęcamy jeden dzień na obejrzenie miasta, pokosztowanie przeciętnego życia niemieckiego. Jest w tym nawet pewien smak, że dzisiejszą najprzeciętniejszą rzeczywistość niemieckiego życia będziemy próbować w ramach, które tylko z pozoru są tak ultraspółczesne: pod przeciętnym, banalnym, porządnym i ładnym Szczecinem tuż obok i niegłęboko pod ziemią drzemie historia. Jest to bowiem kraj jaskrawych kontrastów.(...)
Jak dawniej, jak z tradycji wynika, gospodynie niemieckie chodzą z torebkami na targ i po zakupy do sklepów. Już się ten zwyczaj odwracał, już zanikał, a panie coraz bardziej spozierały ku urokom życia ułatwionego, gdy odpowiednie nakazy zawróciły je z powrotem ku tematom kuchennym i gospodarskim. Na pociechę dano im ładniejsze w kształcie torebki targowe, które wyglądają dziś jak ozdobne nesesery podróżne.
Dano im ponadto bardzo wiele: wrażenie niespotykanego bogactwa, przepychu i nadmiaru w tych rzeczach, które dla dobrej gospodyni powinny być miłe. To znaczy w sprzęcie kuchennym. Doskonale urządzane wystawy sprzętów elektrycznych i gazowych wykazują taką pomysłowość, taką precyzyjność w szczegółach, takie bogactwo w formach, że bez wielkiego trudu może sobie Niemka zorganizować dom, w którym trzy czwarte tzw. "czarnej roboty" wykonuje za nią mechaniczny robot.
W sklepach z przyrządami kuchennymi znowuż inne znakomitości: jakieś niezwykłej natury garnki, maszyny, łyżki, naczynia, w których można gotować pod ciśnieniem i pod zgęszczoną parą.
. Żona tłumaczy mi w fachowych skrótach przeznaczenie różnorodnych przedmiotów, nie ma jednak czasu na obszerniejsze komentarze, albowiem niezwykłość rzeczy pochłania całą uwagę. Stoję tedy, laik i profan, na środku wspaniałego sklepu i tylko po zachwyconych okrzykach mogę ocenić miarę postępu, jaki uczyniły Niemcy współczesne na odcinku kuchennym.
W sklepach spożywczych znów bogactwo i nadmiar pięknych opakowań i najbardziej wyszukanych nazw. Sądząc po tych nazwach i tych opakowaniach można by przypuszczać, że kryją się pod nimi najbardziej pomysłowe przysmaki. Można by tak sądzić, gdyby nie posiadał człowiek poza sobą doświadczeń obiadowych kilku poprzednich tygodni. One naprowadzają go na myśl, że to piękne opakowania nadają walor tej zawartości, która się wewnątrz mieści. Że są to przeważnie wszystko namiastki i środki zastępcze, bardzo mozolnie wyszukane i wyeksperymentowane w laboratoriach Urzędu Wyżywienia: sztuczne białko, sztuczny tłuszcz, spreparowana mąka, suszone jarzyny oraz wiele rozmaitych konserw.(...)
Po wielkim placu szczecińskim jedzie na kamiennym koniu Fryderyk Wilhelm. Jedzie dumnie, buńczucznie, ale nieco dziwacznie. Przyjezdny człowiek staje i gapi się. Czy jednak nie jest uprawnionym do gapienia, gdy koń wielkiego człowieka jedzie' cwałując naprzód obu przednimi nogami, następnie dwoma tylnymi? Niebezpiecznie takie postumenty stawiać w miejscach, które zwiedzają Polacy, ta nacja na koniach trochę się zna.(...)
Kin jest wiele, bardzo gorliwie odwiedzanych. Większość z nich należy do wielkich przedsiębiorstw filmowych, przede wszystkim do berlińskiej ?UFY?. Są zazwyczaj obszerne i dobrze urządzone. Ale w zakresie organizacji posiadają jedną niedogodność, której przezwyciężeniem mogą się pochwalić kina polskie: nie mają miejsc numerowanych! Skutkiem tego, po otwarciu drzwi do sali, zebrana w korytarzu publiczność zdobywa szturmem wnętrze i co lepsze miejsca systemem najezdniczym, to znaczy pragermańskim: silna pięść i podstawienie nogi gra w tych zabiegach pewną rolę.
Wyświetla się trochę filmów amerykańskich i większość filmów niemieckich. A niemieckie filmy współczesne są złe. Określmy to wyraźnie. Każde przedstawienie składa się z dwóch części. W części pierwszej idzie zawsze jakiś film propagandowy i film naukowy. Te krótkie filmy są zrobione znakomicie. Trzeba powiedzieć, że w tym zakresie, zwłaszcza w zakresie filmu propagandowego, kinematografia niemiecka znajduje się na niedościgłych wyżynach. Ale film główny, zazwyczaj komedia czy sentymentalny dramat miłosny, stoi na poziomie lat dziesiątych bieżącego stulecia. Z tej niskiej wartości filmu niemieckiego zdają sobie doskonale sprawę sfery kierownicze, czego wyrazem są oficjalne wynurzenia i przestrogi. Producenci zasłaniają się. tłumaczeniem: film niemiecki jest zły, ponieważ kazano mu naginać treść do założeń ideowych. Takie błędne koło. Podobnie jak u nas, choć trzeba bezstronnie powiedzieć, że przeciętny film polski jest już lepszy od przeciętnego filmu niemieckiego. Cóż jednak za paradoksy stwarza rzeczywistość: film niemiecki zły jest dlatego, że wyrzucił Żydów, film polski dlatego, że jeszcze Żydów nie wyrzucił.(...)
W H eimatmuseum w Szczecinie hall, który jest zarazem pierwszą salą wystawową, poświęcony' został traktatowi wersalskiemu. W chodzącego wita autentyczny kamień graniczny z napisem: "Versailles 28. 6. 1919". W poziomej gablotce znajduje się plastyczna mapa przeciętej granicy pomorskiej. Na oknach, zamiast szyb, wielkie fotosy przeświecające światłem: przecięty granicą dom, zatarasowany deskami most kolejowy, zdjęte szyny przepołowione jezioro. N a ścianach objaśnienia: "Granica wersalska przecięła linij kolejowych..., dróg bitych...,gospodarstw..., jezior ...,rzek...
Jedna zaś cała ściana zajęta została przez olbrzymie wykresy: zasięgi Germanów w czasach brązowych, osiedlenie ich w epoce żelaznej, Germanie . w czasach wędrówki ludów, okres kolonizacyjny.(...)
Ignacy Matuszewski, nie żyjący już dziś znakomity krytyk literacki, napisał oprócz kilkudziesięciu studiów estetycznych, oprócz setek artykułów poświęconych literaturze pięknej, również jedną pracę poświęconą pięknej ziemi. Praca ta nosi tytuł "Ostrów Boży" i jest sprawozdaniem z podróży na Rugię. Ale mówi nie tylko o samej Rugii.
Autor "Słowackiego i nowej sztuki" jechał na Rugię drogą wodną. Do Szczecina dobił koleją, tu wsiadł na statek odchodzący do Sośnicy (Sassnitz). Przemierzył więc wzdłuż cały port szczeciński, który jest prawdziwym fenomenem przyrody i powinien być zaliczony do rzędu "cudów świata". Matuszewski został wstrząśnięty wspaniałością przyrody tych stron. Trudno się dziwić. Nie wiem, jak pod względem gospodarczym przedstawia się tak obszerny i rozczłonkowany port, podobno zbytnia jego pojemność w głąb lądu i poplątanie ścieżek wodnych odbija się na lotności portowej, ale pod wszystkimi innymi względami jest ten port zjawiskiem, którego bodaj raz nie zobaczyć, nie poznać, nie przeżyć nie można.