Pionierzy szczecińscy

Dyskusje na temat powojennego Szczecina.
Awatar użytkownika
gozal
Posty: 637
Rejestracja: 7 sty 2006, o 19:22
Lokalizacja: Grünstr. / Kaiser-Wilhelm-Platz

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: gozal » 9 kwie 2010, o 22:10

zibip47 pisze:Przypomina mi sie tez rozpacz matki gdy po parogodzinnym staniu w kolejce przynosiła plucka wieprzowe i coś musiała z tego zrobić i robiła i my to jedliśmy.
Dobra opowieść :D Taki niejadek jak ja wolałby już głodować (zresztą to było moje ulubione zajęcie) niż zjeść podroby wieprzowe. Drobiowe zresztą też.
Tak, stało się godzinami po byle co - co było, to się brało. A jakie kłótnie były! Już zapomniałam, że do ostatnich dni lat osiemdziesiątych tak było, tak się szybko człowiek przyzwyczaja do luksusu i traktuje go jak normalną rzecz. Dziś za to pełna rozpusta! Gorzej tylko z jakością mięsa - "kilo" mięcha zawiera tyle soli i innych substancji umożliwiających napompowanie go wodą, że aż strach. Inna rzecz, ze wielogodzinne kolejki w obecnej sytuacji po prostu zabiłyby konsumentów pracujących nieraz w kilku miejscach, w różnych godzinach oraz po godzinach pracy. Nie wyobrażam sobie takich kolejek i braków w dzisiejszej sytuacji.
Rzeźnik - jakie fajne staropolskie określenie :D Co do sklepów mięsnych o długowiecznym rodowodzie i z pięknymi kafelkami, to było i nadal jest ich w Szczecinie kilka. Jeden jest na ulicy Mazurskiej (pomiędzy placem Lotników a aleją Piłsudskiego), drugi na Piłsudskiego (pomiędzy placami Odrodzenia a Grunwaldzkim), następnie jest przerobiony na salon optyczny były rzeźnik, który został za tę koncepcję nagrodzony na Krzywoustego (pomiędzy Bolesława Śmiałego (teraz jest tam coś innego). Bodaj było też coś przy Bohaterów Warszawy 7. Potem jakieś ciuszki tam ulokowano, a teraz - nie wiem, nie przyglądałam się, choć tam czasem bywam. Choć był to rzeźnik najbliższy mojemu dziecięcemu miejscu zamieszkania, nie pamiętam kafelków. Może wcale nie były zdobne? Kurczę, nie pamiętam.
Gozal jest KOBIETĄ.
michalakagnieszka
Posty: 34
Rejestracja: 29 kwie 2009, o 14:51

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: michalakagnieszka » 10 kwie 2010, o 10:19

Witam,
A ja wypytałam mamę i z całej opowieści największe wrażenie wywarł na mnie fakt chodenia z kanką po mleko! Dla mnie - dziecka żyjącego na 9 piętrze, gdzie co rano mleko stało pod drzwiami w butelce - rzecz trudna do zrozumienia. No i nie było (w powszechnym użyciu) lodówek!

Ale Zibip miał rację - moja mama i jej sąsiedzi (Dubois koło poczty) zaopatrywali się głównie na E. Plater/Firlika. Na plater też była mleczarnia z kozą (tą do grzania). Moja mama latała nawet w srogie zimy bez rękawiczek. Pracująca tam Pani za każdym razem kazała jej stać i ogrzewać nad tą kozą ręce. Ten mięsny z nipełnowartościowym mięsem to "Tania Jatka" i faktycznie kolejki tam stały.

Pieczywo - najlepsze w okolicy na Sławomira u Zielińskiego.

Moja mama zaczęła edukację w Szkole Podstawowej nr 11 na E.Plater, ale uczęszczała tam tylko do 1 klasy, ponieważ potem działała już 27 na Dubois. Z 11 pamięta niewiele - toalety były na podwurzu, w klasach piece. Nauczycieli wcale. Za to z 27 pamięta jednego nauczyciela - podobno bardzo malownicza postać i warta upamiętnienia - dlatego wymienię jego nazwisko - Lech Kozera. Nauczyciel języka polskiego - wielki zapaleniec, taki nauczyciel z powołania. Za czasów mojej mamy był świeżo po szkole. Podobno stworzył tam dzieciakom "Kółko Włóczykijów" i ciągał ich w niedziele po okolicach Szczecina pokazując i nauczając ich "małej ojczyzny".
A! No i jeszcze jeden istotny sklep tym razem na Parkowej tuż przy rogu z Malczewskiego - właścicielem był Stawiasz (chyba Pan). To były takie można by rzec "delikatesy", można było nabyć tam też wina (chyba te lepsze) i rzecz znamienna - miał otware w niedziele co podobno nie było powszechne w latach 50.
No i nasuwają się kolejne pytania - Szkoła Podstawowa nr 11 na Plater - to chyba (?) była pierwsza postawówka w okolicy i latały tam wszystkie dzieciaki. Kolejna najbliższa była chyba na samym dole Małopolskiej?

To była chyba mała szkoła - tak po budynku patrzę. Czy klasy były liczne? Czy też ich było abcd? Czy był "normalny" dostęp do podręczników, zeszytów? Lata pięćdziesiąte - chyba pisano wtedy stalówkami?

O!! A może ktoś pamięta ten moment "przejścia" ze stalówek na długopisy???

Ojej - właśnie dowiedziałam się o katastrofie samolotu lecącego na uroczystości do Katynia...
Awatar użytkownika
Busol
Admin
Posty: 9632
Rejestracja: 21 kwie 2004, o 01:42
Lokalizacja: Szczecin
Kontakt:

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: Busol » 10 kwie 2010, o 18:04

SP 11 bylo wczesniej w starym budnku (jakby ktos nie pamietal) W nowym to naswet sedzilem 2 lata jako Pan od muzyki (R)
Zapraszam na TrocheInaczej.pl.
"Niemcy kiedyś byli źli, a teraz są dobrzy. Ktoś mi tak opowiadał". Franek Bis.
Awatar użytkownika
zibip47
Posty: 47
Rejestracja: 7 mar 2010, o 01:26

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: zibip47 » 10 kwie 2010, o 19:13

Jedenastka nie była w tym czasie jedyna szkołą w okolicy, na pl Popiela tam gdzie jest teraz siedziba siostr Matki Teresy z Kalkuty była Szkoła nr 31. Nawet rejonizacyjnie powiniem do niej uczęszczać ale ponieważ byłem pod opieka babci mieszającej na Sławomira chodziłem do jedenastki, ojciec miał prace za Stargardem na tym ruskim lotnisku. Brat ktory rozpoczął edukacje 2 lata póżniej chodził już do trzydziestej pierwszej. Z 11-tki zapamietałem panią Matuskową, przedwojennego chowu nauczycielkę zbliżającą sie do emerytry ale potrafiącą przelać podstawy matematyki do każdego zakutego łba ( nie miałem problemów z matema do końca edukacji) Choć to też zasługa kierownika SP nr 27 pana Józefa Waszczuka - uczył też matematyki, wymagał tez pedanterii. Wzbudzał powszechny strach bo wbijał zgiętym palcem kulturę do głow zalęknionych ale i też rozbisurmanionych uczniów. Jak słyszłem dopada go jakas choroba psychiczna i skończył chodzac i grzebiąc w śmietnikach. Naprawde nie zasłużył na taki los. W tych czasach w szkołach wymierzano kary cielesne, Bito piórnikami dębowymi po łapach, a kiedy te wymienili uczniowie na plastykowe albo na drewniane rozpadające sie po wymierzeniu jednej łapy posyłano delikwenta do gabinetu matematycznego po cyrkiel do rysowania na tablicy. Miałem "przyjemność " otrzymać karę 10 łap za nie opuszczenie klasy na przerwie. Nie będe wymieniał nazwisk bo pewnie żyją jeszcze Ci egzekuytorzy.Historyk to nawet na odlew w twarz bił otwartą ręką. Fizyk pytką. Kozera nie bił , potrafił tak zająć uczniow na lekcji, ze Ci nie mieli co robić a ciekawe miał lekcje.
Faktycznie Kozera organizowa wycieczkił rowerowe poza Szczecin Brałem w nich udział.
W tym czasie nie miało to nazwy prznajmniej ja sobie nie przypominam a SPnr27 skończyłem w 1961r
Awatar użytkownika
zibip47
Posty: 47
Rejestracja: 7 mar 2010, o 01:26

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: zibip47 » 10 kwie 2010, o 19:49

Przejście ze stalówek na długopisy. Po drodze były jeszcze wieczne pióra. Więc chyba w połowie pierwszej klasy trzeba było pisać piorami z obsadką. Taki maly czlowieczek chodził usmarowany po łokcie atramentem nie wspominając o buzi. Zeszyty były upstrzone kleksami, Trzeba było nosić swoj pojemnik na atrament. W szkole wławkach były kałamarze z atramentem ale zawsze ktoś coś do nich nawrzucał albo dolał atramentu, Pióro za głęboko zanurzało sie w atramencie i kleks był murowany. Więc nosio się swoj, nie było go gdzie postawić bo ławki były pochyłe. No i tragedia ze stalówkami, ktore rzadko
spełniały wymagania użytkowników. Rodzice kupowali stalowki wielokrotnie bo brzydkie pisanie zwalało sie ze to stałowka tak pisze, Papier z ktorego były zrobiono zeszyty był bardzo niskiej jakości na pograniczu gazetowego. Miały jedna strone wygładzaną a a na drugiej stronie atrament wnikał w papier i i takimi żyłkami rozchodził sie od miejsca pokrytego atramentem. Niektorzy rodzice kupowali dzieciom wieczne piora by zapobiec
ich wymorusaniu atramentem. Nauczyciel zabraniałi pisać wiecznym piorem bo sie niszczy charakter pisma. Chyba w 5 klasie pozwolono pisac wiecznym piorem. Zabroniony był
atrament zielony. Długopisy nastały jak byłem w liceum i też ich na początku zabraniano ale z tej historii mało zostało w mojej głowie
Liczebność klas myśle ze w jedenastce to było bliskie 50 ciorgu. Ja chodziłem w I klasie na III zmiane lekcje zaczynały sie około 1430 - 1530 W 27 napewno ponad 40 i podobnie w liceum.
Pozdrawiam. Jak sprawa bedzie interesować, to może jeszcze co wygrzebię z pamięci.
Acha jeszcze sprawa <Dzielnicy Cudów> myśle ze na tę sławę dzielnicy zapracowali mieszkańcy dolnej ulicy Parkowej w latach czterdziestych i początku pięćdziesiątych. W latach siedemdziesiatych potrzymali tą sławę mieszkańcy Sławomira. Tyle mogę na tentemat powiedzieć.
michalakagnieszka
Posty: 34
Rejestracja: 29 kwie 2009, o 14:51

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: michalakagnieszka » 11 kwie 2010, o 11:41

Tak - jedenastka, o której tu piszemy to dzisiejsza Poradnia Pedagogiczna numer budynku "osiemdziesiąt coś". Za każdym razem jak koło niej przejeżdżam zastanawiam się jak mogła pomieścić się w niej szkoła. No a teraz, kiedy dowiedziałam się, że klasy miały kilka dziesiątek uczniów - doprawdy trudno mi uwierzyć jak wszyscy się tam pomieściliście, jak nauczyciel był w stanie zapanować nad tak liczną klasą. Biorąc pod uwagę, że z Waszego pokolenia wyrosło "parę" mądrych osób nie to stanowi o poziomie wykształcenia...

Pytka - coś bliżej na temat owego przedmiotu. "Za moich czasów" w szkole pytki nie spotkałam.

Z plotek obyczjowych, to w 27 była w latach 50/60 nauczyciel fizyki, który ożenił się ze soją uczennicą (zdecydowanie po ukończeniu przez nią szkoły podstawowej) - plotkowało się o tym "na dzielnicy". To było wielkie "oł!".

Moja mama, kiedy poszła do szkoły miała tekturowy tornister i największym jej marzeniem było posiadanie skórznej teczki. Dostała taką chyba w czwartej klasie. Wzbudzała z nią ogólny podziw otoczenia.

Podobno - ale tu już powoli wkraczamy w początek lat 60 - w pewnym momencie, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać place zabaw dla dzieci (tworzone najprawdopodobniej przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci - czy to były Ogródki Jordanowskie??). Ale takie "na wypasie" ogrodzone i zadbane do tego stopnia, że były doglądane cyklicznie podobno przez jakiegoś siwego starszego pana. Pierwszy z nich znajdował się za rzeźnikiem na rogu Radogoskiej i Szarotki - w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się "nowy budynek", kolejny przed blokiem mojej mamy - Dubois 10 do 12 i na E. Plater tam gdzie dzisaj przystanek autobusowy koło baru mlecznego. Resztki tego placu to jeszcze ja pamiętam.

Jutro pierwszy raz w życiu udaję się do Archiwum szperać w listach PUR'u. Oby mnie te teki nie przygniotły - obawiam się, że wpadnę w amok i nie będę w stanie się od nich oderwać!

Tymczasem - pozdrawiam - aga
michalakagnieszka
Posty: 34
Rejestracja: 29 kwie 2009, o 14:51

"Dzielnica Cudów"

Postautor: michalakagnieszka » 11 kwie 2010, o 11:57

O'K, ale co oni takiego robili, kim byli (Rosjanie, bandyci innej maści), czy chodzi o te wczesne lata 45-50?Sławomira, to chyba o zwykłe "menelstwo" chodzi, które trwa tam chyba do dzisiaj. Byłam tam dosłwnie chwilę temu. Kiedy stanęłam na podwórzu znalazłam się w innym świecie. Dla obserwatora z zewnątrz to może być ciekawe doznanie, ale żyć tam - to chyba dziękuję, a do najwrażliwszych nie należę.
michalakagnieszka
Posty: 34
Rejestracja: 29 kwie 2009, o 14:51

A jeszcze kilka pytań mi się uzbierało...

Postautor: michalakagnieszka » 11 kwie 2010, o 16:02

Już dawno miałam o to zapytać, ale wiecznie mi umykało - przeszukałam, mam nadzieje dość starannie Sedinę, ale nie uzyskałam satysfakcjonujących odpowiedzi, otóż:

Jest sobie rok 1951 (lub coś około) - kto w tym okresie zajmował się pochówkami na Cmentarzu Centralnym. W książkach adresowych z tego okresu nie znalazłam żadnych firm ani instytucji rekomendujących ten typ usług. Prasy z tego okresu nie przeglądałam specjalnie pod tym kątem, ale chyba też nic mi w oko nie wpadło. Gdyby udało się określić dokładną nazwę takiej instytucji byłoby świetnie - ostatecznie wystosuję oficjalne pismo do Zarządu Cmentarza.
Interesuje mnie też jak w tym czasie wyglądała "popularność" księży na pogrzebach - czy był to standart? Czy "brało się" księdza z parafii, może był "etatowy" ksiądz na cmentarzu uczestniczący w uroczystościach pogrzebowych?

A teraz pytanie o życie od jego radośniejszej strony - ten sam okres 1950 i okolice - ślub. W tym okresie jedna z sal ślubów znjdowała się w dzisiejszym Urzędzie Miasta. Może ktoś z czytających nas brał tam ślub lub uczestniczył w takiej uroczystości. Podobno (?) w owym czasie ślub cywilny był dosłownie "rejestracją faktu" bez przysięgi (w zdrowiu i chorobie....) i marsza weselnego. Czy ślub kościelny był "modny" tzn. często brany?
Chyba nie kojarzę z prasy i ksiąg adresowych salonów mody ślubnej, czyli kreacje tylko krawcowa lub z paczki od rodziny (osób) z zagranicy?

Są to dla mnie dość istotne pytania - każda informacja jest dla mnie cenna - choćby wskazanie miejsc i źródeł, gdzie mogłabym szukać takich informacji.

Czy zdawaliście sobie sprawę, że jeszcze do nie dawna (lata powojenne mam na myśli) taksówkę nazywano dorożką samochodową - ?! Ja dowiedziałam się o tym dosławnie przed chwilą - a jak to w Szczecinie w latach pierwszych było co mieliśmy: taryfę, taxi, dorożki konne, samochodowe? Kto pozwalał sobie na przejazdy nimi? A może ktoś pamięta - chociaż ze słyszenia pierwszych dorożkarzy - taksiarzy?

ależ spłodziłam - podziwiam za wytrwałość wszystkich, którzy wytrwali do końca - aga
irs6
Posty: 98
Rejestracja: 19 mar 2010, o 19:53
Lokalizacja: Szczecin-Stargard Szcz.

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: irs6 » 11 kwie 2010, o 17:04

Jak obiecałem uporam się z wspomnieniami do 26.04 ale dzisiaj ujawniam dwa dokumenty mojego taty. Pozdrawiam irs6
Załączniki
irs6_01.jpg
irs6_02.jpg
michalakagnieszka
Posty: 34
Rejestracja: 29 kwie 2009, o 14:51

Irs.... hmm...

Postautor: michalakagnieszka » 11 kwie 2010, o 17:15

Ja nie widzę - link działa, widzę dokument, ale treść to "kasza". Nie sugeruj się mną - ze mnie komputerowe ciele - może ktoś coś podpowie!!
Awatar użytkownika
zibip47
Posty: 47
Rejestracja: 7 mar 2010, o 01:26

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: zibip47 » 13 kwie 2010, o 21:09

W SP nr 11 a w 31 nauka odbywała się na 3 zmiany. Trzeba jeszcze wziąć pod uwage to ze jeszcze 1954/55 nauke w szkole podstawowej kończyli ludzie ktorzy w okupację nie chodzili do szkoły podstawowej. W każdym razie pamiętam ze jak klVII wychodziła na przerwe to chłopaki wyciągali papierosy i palili. Mowiło się o nich „przerośnięci”.
SP nr 27 zaczęła działalność 1wrz1958r. Nauczyciele byli mlodzi po studiach a dziewczyny były ladne. No i fizyk wlubil się z wzajemnością nie wiem tylko kiedy to się zaczęło i trwało przez Liceum ku niezadowoleniu jej rodziców. Dziewczyna zdała na studia skończyła o czasie. Urodziła dwoje dzieci. Obecnie żyja i są szczęśliwi mimo 13letniej różnicy wieku. W tym samym czasie jeszcze jeden nauczyciel kochał się w uczennicy ale to nie zakończyło się małżeństwem. Nie będę tego rozwijał tym bardziej że żadne normy moralne nie zostały naruszone tak w jednym jak drugim przypadku. Była to tylko sensacja lokalna.
Jeśli chodzi o Ogródki Jordanowskie, to jeden pierwszych powstał na Radogoskiej 18 (obecnie stoi tu nowo zbudowany dom chyba o tym numerze) Wszystko robione było w czynie społecznym firmowała to pani Plakowa chyba jako przedstawicielka Komitetu Blokowego. Coś tam było mówione o TPD ale tego nie pomnę. No i to było na pewno w latach pięćdziesiątych zaraz jakoś tak po uprzątnięciu gruzów. Powstawał w czynie społecznym przy hałaśliwym współudziale takich smarkaczy jak ja. Wiem np. ze huśtawki powstały w Stoczni zespawane w czynie społecznym przez rodziców z odpadowych materiałów.
PYTKA - było to ustrojstwo splecione z plastykowej żyłki. To nie dobre określenie, to jakby z kabelków elektrycznych pościągać izolacje i z tych izolacji spleść kwadratowa, okrągłą, lub trójkątną pytkę o długości 30 - 50cm Po uderzeniu w siedzenie zostawał czerwony a potem siny piekący znak.
Dzielnica cudów. Myślę ze należało by tu zajrzeć do statystyk milicyjnych. Zawsze słyszałem ze „ cudów nie ma ale na dolnej Parkowej wszystko się zdarzyć może” Coś tak albo w tym sensie.
W latach pięćdziesiątych a może i wcześniej o Niebuszewie mówiono
Lejbuszewo bo zamieszkiwała tam spora gromada Żydów. Jednak Oni stopniowo wyjeżdżali , najczęściej jednak poza Izr ael oczywiście pod pozorem wyjazdu do Izraela. A na Sławomira jest jak każdy widzi. Jest tez ponuro bo jeszcze tych kamienic nie odnowili jak na Radogoskiej. A mieszkańcy są jacy są. Mieszkałem tam tyle lat i mi to nie przeszkadzało.
Pogrzeby. Wydaje mi się że nic się nie zmieniło, po za tym ze przewożono trumnę do kościoła na mszę . Dziadek zmarł w 1952r w szpitalu na Pomorzanach to tam doczekał pogrzebu. Natomiast w 1956 r zmarł w domu wujek to leżał w domu i z domu do kościoła i potem na cmentarz. W 1964r już przechowywano zwłoki w pomieszczeniach zarządu cmentarza po lewej stronie i było półgodziny na odprawienie religijnych pożegnań po pół godzinie rozpoczynała się następna uroczystość pogrzebowa.
Wesela i śluby. Dla pokolenia moich rodziców najważniejszy był ślub kościelny. Słyszałem czasem takie komentarze że ślub cywilny to jest państwowe zezwolenie na spanie ze sobą (wyraziłem to bardzo delikatnie). Kiedy wyprawialiśmy rodzicom złote gody , mówiłem siostrze ze ma załatwić w USC medal za długoletnie pożycie. Urzędnicy powiedzieli że za wcześnie, za 2 lata dopiero dostaną. Zaindagowana mama powiedziała ze uchwalili jakieś prawo ze kościelny nie jest ważny tylko cywilny. No i ojciec 2 lata po ślubie załatwiał coś do czego był potrzebny akt małżeński. Okazało się ze w świetle prawa nie są małżeństwem. No to ojciec pojechał do domu po mamę dwoje ludzi z ulicy jako świadkowie i zdaje się ze działka dla urzędnika za przyspieszenie sprawy i już byli małżeństwem. Czy to była uroczystość ? - chyba nie ; sądząc po tym jak to załatwili.
Osoby na wysokim stanowisku, wojskowi, milicjanci Ci mieli przechlapane z Kościołem oczywiście nie z powodu kościoła. Władza ludowa miała generalnie rzecz biorąc za złe światopogląd katolicki wśród swoich prominentów . Sam byłem na ślubie na wsi , wychodziła za mąż wice-dyrektorka szkoły podstawowej więc gdy wrócili z cywilnego po jaki mś czasie zabrali świadków i rodziców pojechali na sesje fotograficzną jak to się teraz mówi . Po dwóch latach się dowiedziałem ze wtedy pojechali do kościoła gdzie pleban w zamkniętym kościele udzielił im ślubu kościelnego. Podobnie bywało z chrztami i komuniami.
Moda ślubna. Było siermiężnie, biednie i ubogo ale na każdym weselu jakie pamiętam panny młode wyglądały cudownie. Polki mają to w sobie że mimo totalnego braku wszystkiego potrafiły z dostępnych materiałów wyczarować kreacje zatykające dech w piersiach.
Wesela odbywały się w domu. Moda na wesela w lokalach pojawiła się za Gierka kiedy ludzie zaczęli mieć pieniądz za który nie bardzo co było kupić.
Jeszcze opowiem o jednym przypadku. Ten człowiek był zasłużony i kiedy nagle zmarł zapadła decyzja że pogrzeb będzie na koszt państwa i pogrzebany będzie w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Centralnym. No to matka mojego kolegi (żona) zmarłego ze ksiądz taki a taki ma chować. No to oficjele odpowiedzieli ze jeśli pogrzeb będzie religijny to koszta pogrzebu poniesie rodzina nie państwo. No to się kobita zgodziła na państwowy pogrzeb. Jakiś czas potem załatwiła plebana Korory odprawił odpowiednie modlitwy pokropił a mój koleś wyciągnął ŁOPATĘ(to coś stawiali zamiast krzyża na mogile) i wstawił krzyz i było po kłopocie. Napisałem co wiedziałem i co mi się przypomniało. Pozdrawiam.
michalakagnieszka
Posty: 34
Rejestracja: 29 kwie 2009, o 14:51

Ha!!!

Postautor: michalakagnieszka » 14 kwie 2010, o 12:50

No widzisz - piszesz, piszesz i dzięki Tobie (być może!!) wpadłam na nowy trop w moich maniakalnych poszukiwaniach odpowiedzi jakie były losy mojego dziadka w roku 1951, kiedy to zakończył życie (proszę tylko nie pytajcie - po co ja to robię...).
Od jakiegoś czasu staram się odpowiedzieć na pytanie czy jego pogrzeb celebrował ksiądz?? Odwiedziłam odpowiednie parafie i nic... . Brak zgłoszenia w parafii do której należał, brak zgłoszenia w parafii, z którą (jak przypuszczam!) był zaprzyjaźniony... Ale tak sobie teraz myślę, że mógł być to ksiądz z parafii do której "należał" szpital, w którym zmarł. Muszę to sprawdzić!
Jest to ciekawe o tyle, że dziadkowie brali ślub kościelny, ochrzcili dziecko i co nagle brak księdza na pogrzebie? Jego rodzina była bardzo wierząca, ale osoby które załatwiały pogrzeb to działaczka i towarzyszka, pracownica KW PZPR a moja babcia - pracownica zasłużona MO (służba bezpieczeństwa).

I jeszcze jedna sprawa - w 1950 roku dział już "ZUS" lub coś na jego kształt jakaś "ubezpieczalnia państwowa". Przedsiębiorstwo przelewało hurtem ubezpieczenia (płaciło zus) za całe przedsiębiorstwo. W prasie z tamtego okresu doczytałam się, że wypłacano zasiłek (macieżyński, porodowy??) - a jak wyglądała sprawa pogrzebu. Wspominasz, że (..jeżeli będzie ksiądz...) koszt poniesie rodzina. Czy Państwo (ówczesny Zus) wypłacało osobom zatrudnionym zasiłki typu macierzyński (kobieta, która urodziła dziecko mogła z nim posiedzieć, czy hej odrazu do roboty), chorobowy (zwolnienie lekarskie), pogrzebowy??

A pytkę to robiono specjalnie, żeby dzieci bić?!

Pozdrawiam, dziękuję za wszelkie opowieści z lat 50-dziesiątych - aga
Awatar użytkownika
zibip47
Posty: 47
Rejestracja: 7 mar 2010, o 01:26

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: zibip47 » 14 kwie 2010, o 14:27

Twojego dziadka napewno nie chowal ksiądz skoro babcia była pracownicą UB (SB powstało po 56r) i załatwiali to pracownicy KW PZPR. W kręgach bezpieczniackich za stalinizmu religijność była szczegolnie ostro zwalczana. To sie jeszcze utrzymywało w latach siedemdziesiatych. Nie wspominasz o miejscu zatrudnienia dziadka Jesli był zatrudniony tam gdzie babcia to mu zrobili państwowy pogrzeb bez księdza . O tych zasiłkach macieżyńsko porodowo pogrzebowych z tego okresu nić nie wiem bo moi ojciec był wtedy prywatna inicjatywa jak to sie wtedy nazywało. Zreszta to wszystko powinna Ci opowiedziec babcia. Pozdrawiam.z.
michalakagnieszka
Posty: 34
Rejestracja: 29 kwie 2009, o 14:51

Taaak......

Postautor: michalakagnieszka » 14 kwie 2010, o 18:31

Historia mojej rodziny nie jest prosta (powinnam więc zostawić ją w spokoju - jak mówi pani w Archiwum). Moja babcia przybyła w 1947 r do Szczecina chyba za namową swojej siostry i zaczęła pracę w MO. Podobno w tym czsie było straszne "ssanie" na pracowników tej instytucji. Miała 7 klas i ukończony (zasponsorowany) przez bogatego wuja kurs maszynopisania. Pracę zaczęła jako maszynistka (taka na maszynie do pisania). Potem pociągnięto ją do pracy w organach bezpieczeństwa - podobno walczyła z bandami i szmalcownikami. Spraw jej pracy dziwna jest o tyle, że pracując ciurkiem ok. 5 lat w MO w tym samym czsie zatrudniała się w innych instytucjach. Czyli pracowała jednocześnie w dwóch miejscach. Ale np. składając podanie o D Osobisty na komisariacie nie informuje, że w MO pracuje. Podaje mleczarnię (z potwierdzeniem na papierze) lub, że nie pracuje. W międzyczasie poznaje mojego dziadka, wychodzi za mąż - ślub kościelny (podobno w tajemnicy), chrzczone dziecko. Potem dziadek nagle umiera.
Być może nie ma w tej opowieści nic nadzwyczjnego. Jest takich wiele. Ale... wszystko co wiem na temat babci i dziadka wiem od osób postronnych. Nie zachowały się żadne zdjęcia, dokumenty nic, nic, nic! A babcia całe życie uparcie milczała. Dziadek podobno przed śmiercią pracował - właśnie mam ambitny zamiar dociec gdzie - podobno był ekspedientem (może nawet jego kierownikiem, lub przełożonym) w sklepie "nie z jedzeniem". Moja mama nie dostawała po nim renty - dlaczego? Nikt mojej mamie o nim nie opowiadał, chociaż miała świetny kontakt z jego rodziną. Stąd moje pytania o Zus, pogrzeby, księży - są to informacje kompletnie nie ujmowane we wspomnieniach z tamtych lat.

Stąd pomysł wątku o życiu w tamtych latch - o tych szczegółach, o których nie pisze się w książkach. Próbowałam szukać tego w ówczesnej prasie, opracowaniach różnych, ale albo cieńko szukam albo jestem jedyną osobą, która jest tym zainteresowana.

Interesuje mnie też kwestia porodów - moja mama urodziła się w domu (muszę dociec, w którym) - w 1950 roku były już w Szczecinie 2-3 szpitale - dlaczego kobiety wybierały porody domowe? Czy taka była moda, tendencja? Przeszukiwałam książki telefoniczne z tego okresu - akuszerkę znalazłam chyba... jedną. Nie było telefonów, taksówek i samochodów niewiele - jak się to wszystko odbywało?

I tak sprowadziła Sedinę do akuszerki - zdaję sobie sprawę, że może nie jest to do końca odpowiednie miejsce na rozmowy o technicznej stronie życia. Ale nie ma w Szczecinie innego miejsca spotkań osób lubiących "grzebać" w przeszłości. A Pionierzy Szczecina to nie tylko odbudowa murów ale też zapełnianie ich życiem.

pozdrawiam - aga
Awatar użytkownika
zibip47
Posty: 47
Rejestracja: 7 mar 2010, o 01:26

Re: Pionierzy szczecińscy

Postautor: zibip47 » 14 kwie 2010, o 18:42

Aga zajrzyj do swojej skrzynki pocztowej. Porody najczęsniej przyjmowaly arkuszerki w domach. Ja urodziłem sie w Szpitalu bo pchalem sie na świat przed terminem 2 tygodniowym. Porody w szpitalach czy nowo zorganizowanych izbach porodowych na wsiach to dopiero odległa melodia lat pięćdziesiątych i pożniejszych. Ty jesteś z 1970 r i w głowie Ci si e nie miesci ze kobiety rodziły po domach. To sie nazywa postęp.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości

cron