Postautor: Schulz » 7 mar 2010, o 15:46
Tego właśnie nam brakowało, wszyscy się rozpisują, jak to Rada Miejska dzielnie sobie poczyna, dbając o interesy miasta, no i nas mieszkańców. Gorzej z przybliżeniem nam dziejów szpitala. Oczywiście artykuł czytałem, nawet w oryginale, chociaż przyznaję, że gdyby Busol go nie zareklamował, to bym chyba przeoczył. „Gazetę” czytam od czasu do czasu, i w zasadzie tylko część szczecińską.
Mimo 130 lat pobytu Sióstr Boromeuszek w Trzebnicy, i mimo, że nie opuściły szpitala, tak jak w Szczecinie, to jednak po wojnie własność tamtejszego zgromadzenia, także szpital, potraktowano jak wszędzie, jako własność poniemiecką. To upoważniało wszystkich nie tylko do szabru, ale do przejmowania przez państwo jak leci, jako mienie opuszczone. Nawet na ich stronie czytam, że [w Trzebnicy]: „W rzeczywistości zwrócono Zgromadzeniu tylko prawo własności budynku, ale administrowanie szpitalem zostało w rękach Państwa”. Czytałem komentarze pod artykułem, różne, przeważnie jak wszędzie, niezbyt mądre. Jedni, że mogły zwrócić się do Niemców po odszkodowanie, inni coś tam o Lwowie, jeszcze ktoś, że gdyby nie kolejarze, to sowieci by rozgrabili, itp., itd. Biorę do ręki informator historyczny Władysława Jana Grabskiego „200 miast wraca do Polski” (zaznaczam, że jest to wydanie Wydawnictwa Zachodniego z 1947 roku). Związany z ruchem katolickim pisarz pod hasłem „Trzebnica” na pięciu stronach rozpisuje się o byłym klasztorze pocysterskim, o kulcie św. Jadwigi, przytacza mnóstwo danych z jego historii, także tej związanej z Polską. Następnie przechodzi do początków XIX, gani Prusaków za likwidację klasztoru, dodaje trochę o dziejach podupadającego na przełomie XIX i XX wieku miasta. I to wszystko. Zero o powrocie zabudowań klasztornych do kościoła katolickiego, o Boromeuszkach. Po co, przecież to poniemieckie. A w Wikipedii czytam: „W 1870 część klasztoru wykupili Joannici, a w 1889 resztę klasztoru odkupiły Boromeuszki. Oba zakony urządziły w swych częściach szpitale, po czym Joannici odsprzedali swój udział Boromeuszkom”.
Wróćmy zatem do Szczecina. Czegoś mi w artykule Pawła brakuje. Rok 1945, wiosna, lato. Przez miasto przetaczają się tłumy Niemców, Polaków, także wszelkiej maści rabusie i szabrownicy, szerzy się głód, choroby, gwałty. Opieka lekarska prawie żadna, część obiektów szpitalnych w rękach rosyjskich, pozostałe opuszczone, częściowo lub całkowicie ograbione, lub zburzone. Czytam w publikacji wydanej przez Verlag Hinstorff, „Stettin-Szczecin 1945-1946. Dokumente-Erinnerungen, Dokumenty-Wspomnienia”, Rostock 1994, na s. 166-168, że w maju 1945, na wezwanie ze Szczecina o pomoc lekarską, z Greifswaldu przybyło dwóch lekarzy. Jeden z nich, dr Hans Strübing, w częściowo zniszczonych zabudowaniach Carolus Stift, zorganizował przede wszystkim ambulatorium chorób wewnętrznych, gdyż zabiegów chirurgicznych nie dało się tu prowadzić (zgorzel szpitalna!). Potem pod przymusem policyjnym, jak pisze autor wspomnień, z Greifswaldu do Szczecina przybyło jeszcze kilku niemieckich lekarzy, w sumie 25 lekarzy na 80000 Niemców, i nie tylko. W książce tej znajdujemy też wspomnienia polskich lekarzy. Dr Jan Kortas wspomina (początek sierpnia 1945) o „niemieckim szpitalu Karol-Boromeus-Stift” już jako o szpitalu kolejowym, określając go jako pierwszy polski szpital z oddziałem chirurgicznym w Szczecinie. Według niego brakujący sprzęt i aparaturę uzupełniono dzięki staraniom Naczelnika Kolejowej Służby Zdrowia (jak to zrobili, tego niestety nie podaje). Szpital udzielał też pomocy szczecińskim Niemcom (przy pomocy 1 lekarza i kilka osób personelu medycznego narodowości niemieckiej). Podobnie wspominają inni lekarze, dr Jan Kowalski, Roman Jackowski i Stanisław Telega (Stettin-Szczecin 1945-1946…, s. 252-258). A jakby to wyglądało, gdyby nie stało się tak, jak się stało? Zabudowania szpitala pewnie by trochę postały, a potem jak z Konzerthausem, Teatrem Miejskim i wielu innymi, zasiliłby swoimi cegłami odbudowę stolicy…