Powiem szczerze, że nie spodziewałam się, że wywiad akurat z tą osobą znajdę w takim piśmie...
Kto odpowiada na pytania?
A skąd u Ciebie takie nabożeństwo do tego artyzmu?
Z tego, że zawsze patrzyłem z dołu przez miejsce mojego urodzenia, przez Szczecin, jego peryferie, czyli Golęcino, robotniczą dzielnicę. Dziś nawet wymówienie nazwy tego miejsca jest dla mnie dużym kłopotem. Myślę, że wszystko tam się zaczęło, byłem taki uliczny chłopak, podwórkowy, nie wydawało mi się, że coś takiego mi się zdarzy w życiu. Z drugiej strony jest siła w patrzeniu z dołu. Dlatego przy każdej pracy raczej mówię więcej o tym, czego nie wiem, niż o tym, co wiem. Bycie słabym to jest moja natura, która wywołuje siłę dookoła. [...]
Jeździsz czasami do Szczecina?
Nie. Od czasu, kiedy wyjechałem na studia, byłem tam pięć razy. Miałem sny, w których wracałem i oglądałem to miejsce z innej perspektywy, bo to bardzo było barwne miejsce. Koniec miasta, jakaś wieża Bismarcka, lasy, bunkry, porty, nabrzeża Odry, statki kolosy, które 200 metrów od mojego domu przepływały Odrą... To wszystko było tajemnicą. Ale nie zainwestowałem emocji w powrót.